eliot
20.11.13, 09:08
Na warszawskim "szczycie ekologicznym" Polska jest częssto i łatwo atakowana jakby to ona była głównym emitentem tego "straszliwego CO2". Szczególna hipokryzją odznaczają sie Niemcy, którzy nie dość, że emituja tegoż CO2 zdecydowanie więcej niż my, i to nie tylko w wymiarze ogólnym ale i w przelizceniu na głowę mieszkańca. Co wiecej o ile polska emisja systematycznie maleje to niemiecka systematycznie rośnie... (Za ubiegły rok o 2%...). Niemieckie media dla odwrócenia uwagi stosują starą sztuczkę krzycząc "łapaj złodzieja" ze wskazaniem na Polskę... Zdumiewa nieco słaba reakcja Polski - czyżby "pokłosie" stosowanej przez polskie media "głównego nurtu"
pedagogiki specjalnej wobec Polski i Polaków...?
A na pocieszenie trochę zdrowego rozsądku, który nawet do GW się przebił...
wyborcza.pl/1,75476,14970411,Ile_ekologii_jest_w_ekologii__czyli_w_oparach_ekologicznych.html
Ile ekologii jest w ekologii, czyli w oparach ekologicznych absurdów [KOMENTARZ]
Marcin Bójko, redaktor naczelny magazynu "Digital Foto Video"18.11.2013 , aktualizacja: 18.11.2013 12:16
."Interesuje nas tu i teraz. To dlatego tyle gwiazd Hollywood dało się namówić na Toyotę Prius, która wprawdzie pali mniej paliwa, ale przed wyprodukowaniem i po zezłomowaniu kosztuje tyle energii, że jej ekologiczność warta jest funta kłaków. Ci, którym naprawdę zależy na ekologii, zamiast nowych samochodów hybrydowych powinni kupować używane diesle..".
Jak każdego Polaka również naszą rodzinę dotknęło dobrodziejstwo rewolucji śmieciowej. W naszej gminie przeprowadzono staranną kampanię edukacyjną na temat tego, co gdzie wrzucać, czego nie wyrzucać, a co myć przed wyrzuceniem. W konsekwencji codziennie, gdy rozładowuję zmywarkę, zachodzę w głowę, co za geniusz wymyślił, że opakowania po jogurtach muszą być myte, zanim wyrzucimy je do śmieci. Jasne, jesteśmy rodziną leniuchów i nie chce nam się myć ręcznie każdego pudełeczka z osobna (a idą tego dziesiątki tygodniowo). Jak zapewne większość ludzi pakujemy je do zmywarki. W konsekwencji wchodzi do niej mniej naczyń, więc trzeba uruchamiać dwa cykle zmywania. To kosztuje prąd i wodę. Ale za to kubeczki można poddać utylizacji zgodnej z gminnymi regułami.
Mój przewspaniały nauczyciel fizyki ze szkoły średniej mawiał: zapamiętajcie raz na zawsze, nadrzędną zasadą obowiązującą w fizyce jest zasada zachowania energii, ona was nigdy nie zawiedzie. Pamiętając o niej, zżymam się na mycie pudełek po jogurcie. One i tak pewnie trafią do spalarni odpadów, ale zanim pójdą z dymem, pociągną za sobą szklankę wody i kostkę węgla (na prąd). Bo ktoś, wydając zalecenie mycia kubeczków po jogurcie, nie pomyślał.
No właśnie - nie myślimy. Interesuje nas tu i teraz. To dlatego tyle gwiazd Hollywood dało się namówić na Toyotę Prius, która wprawdzie pali mniej paliwa, ale przed wyprodukowaniem i po zezłomowaniu kosztuje tyle energii, że jej ekologiczność warta jest funta kłaków. Ci, którym naprawdę zależy na ekologii, zamiast nowych samochodów hybrydowych powinni kupować używane diesle - bo już zostały wyprodukowane, więc nie trzeba zużywać energii. Podobnie jak z butelkami PET i bluzami polarowymi. Przerobienie butelek na ubrania sprawia, że elegancko rozwiązujemy problem składowania odpadów. Zamiast na hałdach śmieci magazynujemy je w szafach na ubrania.
Podobna bezmyślność towarzyszyła Parlamentowi Europejskiemu, który dał sobie wmówić, że żarówki to poważny problem ekologiczny (chcę wierzyć, że to efekt głupoty, a nie łapówki). W konsekwencji wszyscy jesteśmy zmuszeni do kupowania żarówkowych wersji Toyot Prius i instalowania ich w domach. Może w czasie cyklu pracy zużywają mniej prądu niż zwykłe żarówki, ale po pierwsze, ponieważ są ekologiczne, to czujemy się rozgrzeszeni i w ogóle ich nie gasimy, a po drugie, prawdziwa kołomyja zaczyna się, gdy któraś z nich zdechnie (a wcale nie świecą zylion godzin, jak obiecują producenci). Wtedy trzeba się pofatygować do specjalnego punktu zbioru odpadów niebezpiecznych (ychy, nie jedziemy tam rowerami, prawda?), gdzie zostaną "zutylizowane", to znaczy w wariancie najprostszym wywalone do lasu, w mniej prostym - na wysypisko w Bangladeszu, a nieliczne szczęściary trafią z powrotem do fabryki, która w celu zutylizowania ich zużyje tyle energii, ile ekożarówki zaoszczędziły w czasie całego swojego marnego życia.
Wcale nie jest łatwo myśleć ekologicznie. Zepsuje nam się pralka - najprostszym sposobem jest kupienie "ekopralki". Stara wyląduje na złomowisku, może jakimś fartem zostanie przerobiona (co wymaga zużycia energii). Nowa jest przecież "ekologiczna". Kompletnie nie myślimy, że - aby trafiła do naszego domu - poszło na nią mnóstwo energii: na produkcję stali, na produkcję elektroniki, na malowanie, pakowanie, transportowanie. Zapewne więcej, niż jest ona w stanie zaoszczędzić przez cały swój pralczany żywot. Dlaczego nikt nas o tym nie informuje? Bo prawodawcy nie myślą (niektórzy nawet chlubią się, że z matmy mieli pały), a producenci nie mają obowiązku przyznawać się, ile tak naprawdę warta jest "ekologia" ich produktów.
Chcemy żyć w zgodzie z naturą, ekologicznie? Zacznijmy wymagać informacji, ile energii i wody pochłonie konkretna inwestycja, ile energii i wody kosztowało wyprodukowanie konkretnego produktu.
Może Parlament Europejski pójdzie po rozum do głowy i zmyje hańbę ekożarówek, wprowadzając nakaz informowania o energożerności procesu produkcyjnego. Ja bym chciał zobaczyć rzetelne wyliczenia, ile energii pochłania budowa elektrowni wiatrowej. Energia nie bierze się znikąd. Sorry, ale wybudowanie pięknego wiatraka oznacza spalenie fury węgla. No, chyba że ekologowie zgodzą się, żeby energię potrzebną do budowy ekoelektrowni czerpać z elektrowni atomowych, które węgla nie zużywają
Inaczej będziemy pławili się w oparach absurdu, jak ostatnio zaprezentowane w Wielkiej Brytanii rozwiązanie do "ekologicznych" elektrowni wiatrowych. Firma, której litościwie nie wymienię, zaproponowała rozwiązanie problemu magazynowania energii elektrycznej z wiatraków (na chude dni bez wiatru). Akumulator zdolny przyjmować w trybie ciągłym 100 kW mocy miałby być wykonany między innymi z
75 tys. litrów kwasu siarkowego. Megaekologiczna technologia.
Przeciętna farma wiatrowa o mocy 50 megawatów potrzebuje około 100 takich akumulatorów. Słowem czyściutki prąd z elektrowni gromadzimy w 7,5 milionach litrów kwasu siarkowego.
Apelowanie o używanie rozumu to oczywiście walka z wiatrakami. Wybierając świadomie używane samochody, naprawiając stare pralki i kupując zwykłe żarówki, nie ograniczymy efektu cieplarnianego, podobnie jak wegetarianie nie zmniejszą popytu na mięso. Ale myśląc o zużyciu energii, przynajmniej możemy żyć w poczuciu, że nasz wkład w efekt cieplarniany jest istotnie mniejszy. A to już coś.
wyborcza.pl/1,75476,14970411,Ile_ekologii_jest_w_ekologii__czyli_w_oparach_ekologicznych.html#ixzz2lAegph9S----------------------------------------------------------------------------------------------------------
--
Eliot