magadanskaya
06.06.13, 21:51
I weź tu człowieku bądź mądry. Facet dojrzały, sam chciał się rozstać, to on w sumie mnie zostawił. Któryś raz zresztą ;) No i się wkurzyłam, "miarka się przebrała" i potraktowałam jego słowa poważnie. Bo ile można tak żyć? Niemal 4 lata związku, 3 lata wspólnego mieszkania, żadnych planów na przyszłość, Pan nie chciał się hajtnąć ani nic z tych rzeczy, argumentując, że "nie jest pewien, czy chce, żeby tak wyglądało jego życie".
Dla mnie to była trauma, to rozstanie. Naprawdę uwierzyłam, że mnie zostawia, że mówi poważnie. Rewolucja życiowa, przeprowadzka praktycznie z dnia na dzień, mieszkanie z obcymi ludźmi, zupełna, totalna samotność i rozpacz.
A teraz wyje mi, listy pisze, maile, SMSy. Błaga, bym wróciła. Przeprasza, obiecuje, że się zmieni, oświadczy, itp.
Ja pier...ę, dlaczego nie walczył o nas, kiedy była ku temu okazja? Dlaczego w momencie, kiedy zaczęłam kierować się rozsądkiem i instynktem samozachowawczym, facet wyskakuje mi z przeprosinami i cofa wszystko, co było złe?
Do mnie dotarło już, że nie mogę tak dłużej żyć. Duża różnica wieku, zajebista miłość z mojej strony, byłam gotowa oddać, poświęcić wszystko dla niego. No kurza dupa, aż taka zła partia ze mnie nie jest, żebym miała błagać faceta, żeby chciał spędzić ze mną życie.
Przepraszam, że tak nieskładnie i że wyję.
Kocham go jak jasna cholera nadal. Ale czarno to widzę. Może intencje eks ma dobre, ale jak to mówią..."dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane"? Może gdyby naprawdę mnie kochał, to dałby mi już święty spokój i dał szansę ułożyć sobie życie.
Co robić? Niby miłość prawdziwa nie ustaje, c'nie? Kocham go, to powinnam dać szansę...? Ale coś mi mówi, jakiś pieprzony głos rozsądku, że to byłoby bardzo niemądre z mojej strony.
:(
Przepraszam, musiałam się wyżalić.