ansag
03.07.07, 11:53
Nie wiem czy pamiętacie, ale pisałam, że rzuciłam pracę.
Ponieważ mój szef nie wypłacił mi do dziś pieniędzy (chociaż ma mój numer
konta i wszystkie potrzebne dane i dzwoniłam kilkakrotnie, żeby mu się
przypomnieć), postanowiłam, że zadzwonię i powiem mu, że zgłosiłam ten fakt na
policję.
No i to zrobiłam.
Facet od razu zrobił się miły i powiedział, że oczywiście nie ma problemu, że
zapłaci, tylko muszę przynieść pisemne potwierdzenie wycofania oskarżenia.
No więc powiedziałam mu, że od razu widać jak działa szantaż (byłam z nim na
TY, więc nie krępowałam się czegokolwiek powiedzieć) i że wcale żadnego
oskarżenia nie złożyłam, to był blef, żeby go przestraszyć. Na co on tak
strasznie się zirytował, że zaczął się drzeć, że jestem nieprzyzwoita (?) i że
teraz jestem niewiarygodna i w ogóle co to ma być, że ja go czymkolwiek
straszę (no cóż, nic innego nie działało) i jak chcę dostać zaległą wypłatę,
to mam przyjść po nią osobiście i odłożył słuchawkę.
Wściekłam się. Nie mam czasu ani najmniejszej ochoty tam jechać, mam już nową
pracę (dziś jeszcze nie idę, dopiero jutro) i jak sobie pomyślę, że mam tam
iść i słuchać jego pieprzenia, to mnie na wymioty zbiera.
Jak się przełamać?
Dyskutować z nim, czy wejść, poprosić o pieniądze, nic nie mówić i wyjść? Ten
facet jest nieobliczalny, pewnie będzie się darł, tak jak zawsze, nie wiem,
może on ma problemy z psychiką?
Boże, ciarki po mnie przechodzą, jak sobie pomyślę o nim, a co dopiero jak mam
z nim rozmawiać i go zobaczyć. Okropność!