kosheen4
13.10.12, 01:12
Jeszcze świadomie nie rozumiał, jeszcze nic się nie stało. Jeszcze nawet atmosfera wyczekiwania na słowa panny młodej nie wypełniła kostrzyńskiej fary.
„Będzie skandal!” błyskawiczna myśl przemknęła przez głowę Laury, spowitą w wianuszek z białych róż. Adam spoglądał wyczekująco.
- Ja Laura… - powtórzył z naciskiem ojciec Mateusz, poklepując pokrzepiająco dłonie nowożeńców i odsuwając mikrofon od ust panny młodej. Laura nadal milczała, wlepiając stalowe spojrzenie w błękit oczu Adama. Na jej twarzy rysowało się coś, co spowodowało, że oczy Naszpana zaczęły ciemnieć.
- Ja Laura! – spróbował po raz kolejny ojciec Mateusz scenicznym szeptem.
Tłumek rytmicznie dygocących gości (fara kostrzyńska była zdecydowanie niedogrzana) z wolna zaczął przejawiać zaciekawienie faktem, że panna młoda uparcie milczy, zamiast przystąpić do najbardziej wzruszającej części programu.
Babcia Borejko poczuła niemiły skurcz w sercu. Cóż tam się u licha dzieje pod tym ołtarzem? Ścisnęła dłoń męża, czując że i jego palce zaciskają się na jej dłoni. Telepatyczny przestrach przeleciał pomiędzy nimi jak prąd po drutach wysokiego napięcia, a wyładowanie splecionych rąk zaczęło błyskawicznie udzielać się kolejnym osobom.
- Ignacy! Co się dzieje? – Mila Borejko objawiła swój niepokój w sposób werbalny.
Dziadek Borejko nie miał najmniejszego pojęcia co się dzieje, jednakowoż również czuł niepokój.
- Nemo patiens, nisi sapiens (nie jest mądry, kto nie jest cierpliwy), moja Milu – odszepnął dziadek Borejko. – Podejrzewam, że za chwilę dowiemy się wszystkiego.
- Czemu ona nic nie mówi? – Ignacy G. Stryba trącił łokciem stojącego obok Józinka. Kuksaniec spowodował, że Józinek ocknął się z miłej myśli o sympatycznym kawałku swojskiej podsuszanej (do ślubów, wesel i narzeczeństw podchodził ideowo niechętnie, w związku z czym nie widział potrzeby chłonięcia każdego szczegółu uroczystości. Już tam reszta rodziny wchłonie wszystko do ostatniego okruszka, jak drożdżowe ciasto cioci Gabrysi!) i rudym okiem ocenił sytuację. Rozejrzał się po kościelnej nawie, zebrał informacje i w ułamku sekundy zanalizował fakty: Adam skończył swoją część przemowy o ślubowaniu miłości, wierności i nie opuszczeniu Tygrysa aż do śmierci. Teraz, wedle starożytnych prawideł, powinna zacząć przemawiać rodzinna sopranistka, składając te same mamiące obietnice swojemu poloniście. Babi szepcze coś nerwowo do ucha dziadkowi, dziadek rzecz jasna odpowiada jedną z tych swoich łacińskich sentencji. Ciotka Natalia coraz szerzej otwiera swoje świetliste oczy, a na jej twarzy rysuje się, najwcześniej ze wszystkich zgromadzonych, czyściutkie przerażenie. Róża Schoppe, tłumacząca dyskretnie na boku swojej córeczce, co to za postacie zostały wyrzeźbione przy krucyfiksie w nawie bocznej, jeszcze niczego nie zauważyła, pochłonięta dzieckiem. Niczego nie zauważył również jej mąż Fryderyk, ten cyborg, stukający coś pokątnie na ukrytym w rękawie iPhonie. Tłumek rodzinny falował zaniepokojony.
- Chyba będzie chryja. – wyjaśnił zwięźle Miagwie. Miągwa dostał wytrzeszczu.
Sekundy płynęły, zlewając się z wolna w niemożliwie długą minutę. Józinek spojrzał na swoją matkę. W oczach Idy zatańczył milion małych diabełków.
- Ale heca! – Ida przenikliwym szeptem zaświdrowała w ucho coraz mniej sennego męża.
- Tygrys się waha. – sprecyzował Marek to, czego nikt inny sprecyzować nie śmiał.
- Florek, popatrz tylko. – Patrycja rozglądała się niespokojnie, wyciągając szyję w stronę ołtarza. Florian poruszył piastowskim wąsem i opiekuńczo objął żonę ramieniem.
Po stronie rodziny Fidelisów również trwało dyskretne poruszenie. Pan Gruszka chrząkał jak inspicjent, najwyraźniej gotów uchwycić mikrofon i wspomóc pannę młodą osobistą deklaracją. Tymczasem przed samym ołtarzem trwała rozmowa bez słów.
- Co się dzieje? – pytały oczy Adama.
- Przepraszam. Bardzo przepraszam. – odpowiadały oczy Laury.
- Przepraszasz? Za co?
- Za to, co muszę zrobić. Jestem ta zła, zawsze taka będę. Nie mogę, przepraszam, przepraszam, starałam się, naprawdę się starałam. Kiedyś mi wybaczysz. – coraz szybciej tłumaczyły oczy ze stali.
- Chcesz odejść? Teraz? Nie chcesz wrócić razem ze mną do domku? Nie chcesz jechać do Wilna? – boleśnie dziwiły się oczy niebieskie.
- Nie mogę, Wilno nie dla mnie, domek też nie dla mnie. Ja… zrozum! Ja muszę być wolna! Ja… ja nigdy nie będę Fidelis. Ja nigdy nie byłam Borejko. Ja zawsze byłam Pyziak!
- A laubzegowe anioły? Sama je projektowałaś. – spróbowały ostatniej deski ratunku oczy Adama.
Po twarzy Laury przebiegł cień.
- Chrzanić anioły! – odpowiedziały, cokolwiek nieparlamentarnie, stalowe oczy Tygrysa. – Co tam anioły! Długie lata w roli sarenki? W tych klitkach? Pod sosną? Z Gruszką? Nie!!!
Laura wyplątała rękę ze stuły (poruszenie widowni przybrało na sile), gwałtownie odwróciła się od ołtarza i wymaszerowała z kościoła, niespodziewanie dla samej siebie rozpoczynając pieśń „Das Veilchen”. Poruszenie wśród zgromadzonych skończyło się jak nożem uciął, osłupieni odprowadzali ją wzrokiem, gdy stukała obcasikami idąc pomiędzy rzędami ławek. Kiedy niedoszła panna młoda pchnęła drzwi, na pożegnanie błysnął flesz. To Ida Pałys wykazała się refleksem i w ostatnim momencie uwieczniła wymarsz, z dziką frajdą stwierdzając, że właśnie udało jej się stworzyć nowy hit, wprost na kuchenną tablicę, pełną przybrudzonych sentencji, miłych karteluszków i fotografii dokumentujących ważkie wydarzenia w rodzinie.
--
Ląduj, dziadu!