Gość: mleczko
IP: *.anonymouse.org
04.04.09, 16:24
Przez dwadzieścia lat ubekistanu nikt nie sprawdził. Zyzakowi się
chciało i uruchomił wszystkie propagandowe ubekistańskie k###y. A tu
taka wtopa ;-DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
- Ten Lech, co wówczas robił w POM-ie, chodził do Wandy dzień w
dzień, aż się cała ulica śmiała, że taki uparty. Dziewczyna, biedna
bardzo i skromna, mieszkała pod lasem. Gdy zaszła w ciążę, prysnął.
Ja jej mówiłam: jedź do Popowa, do starej Wałęsowej, niech wpłynie
na syna. Pojechała, spotkała się z nią, nic to nie dało. Czy Wałęsę
pamiętam? Trudno zapomnieć. W marynarce zawsze chodził i z takim
wąskim krawatem. Tak samo ubrany do roboty, jak i do niej na
wieczorną wizytę. Za dnia na rowie siedział, piwo pił i czekał
wieczora.
Wandzie urodził się syn, Grzegorz. Dziecko, podobno, bardzo żywe i
bystre. - Wszyscyśmy go tu znali. Cały Łochocin wiedział, że to tego
Wałęsy, co w POM-ie robi - zapewnia pani Zenona. - Jak dlaczego? Bo
z nikim innym Wanda się nie zadawała. A zresztą, dowód dał, że to
jego dzieciak, gdy na pogrzeb przyjechał.
XXX
- Znam go doskonale, jak całą tę rodzinę. Kłamać przecież nie mogę,
to i nie powiem, że widywałem ich w kościele - mówi nam ks.
Płaciszewski. - Za to potem, jak już pan Lech działał
w „Solidarności”, to się tu u mnie często wyżywił. Jego żona Danusia
po świniaki przyjeżdżała. Przywoził i Geremka i Celińskiego,
ofiarodawcą na rzecz kościoła był. W ramach rewanżu chciałem mu
przekazać dwa pokoje w organistówce, by mógł z rodziną przyjeżdżać.
Znaczy, i tak przyjeżdżał, ale miało być wszystko załatwione
formalnie. Nawet radni gminni to poparli. A mi przełożeni
powiedzieli twardo: nie. Zgłupiałem. O co chodzi? Teraz tak myślę,
że może coś już wiedzieli o tej jego współpracy... bo inaczej do
dziś tamtej odmowy nie potrafię sobie wyjaśnić.
Ksiądz Płaciszewski wspomina szczególnie jeden pobyt Lecha Wałęsa w
swoim domu. - Po kolacji zasiadaliśmy do telewizji, więc akurat mi
się przypomniało... Mówię mu: „Panie Leszku, dwa razy tak się przed
telewizorem śmiałem, że aż leżałem na dywanie. Raz, gdy Jaroszewicz
odwoływał podwyżki, bo on zawsze taki pewny siebie, czujący poparcie
Gierka, a tu był bladziutki jak ściana, a drugi raz, gdy pana, panie
Leszku, zobaczyłem z tym różańcem na szyi”. Nic nie powiedział. Ja
tam w jego przemianę duchową nigdy nie uwierzyłem, bo go znam. O
dziecku też słyszałem. A ta historia o sikaniu wcale mnie nie dziwi.
Ksiądz, choć lekko przeziębiony, postanawia poprowadzić nas do
świadka tamtych wydarzeń z naprawdę odległej przeszłości. Trafiamy
do jednego z gospodarstw w tajemniczej Pokrzywnicy. Gospodarz jest
na polu, bronuje łąkę. Na widok księdza zatrzymuje ciągnik.
- Do kościoła chodzę, kłamać nie będę. Było tak - zapewnia Józef
Krysztoforski, który razem z Lechem Wałęsą przyjmował Pierwszą
Komunię Świętą. - Mieliśmy wtedy po dziewięć chyba lat. Wieki temu.
Ale takich rzeczy się nie zapomina. Uczył nas organista Dąbrowski. W
kościele to było. Gdy on wyszedł, Wałęsa podszedł do kropielnicy,
wyjął... kranik i nasikał do święconej wody. No, nie da się ukryć,
tak było. Teraz wy to napiszecie, a mnie tu napadną. Nożowniki
jedne. Ale co tam, mogę mu to w oczy powiedzieć.
Wracając do kościoła, w którym chcemy sfotografować osławioną
kropielnicę, próbujemy bronić Wałęsę. Obaj z fotoreporterem
głosowaliśmy na niego, kiedy tylko była okazja. Doceniamy wielkość
jego dokonań. - Przecież dobrze świadczy o nim fakt, że pojawił się
na pogrzebie syna, ruszyło go - próbujemy przekonać księdza.
- Na pogrzeb można przyjechać, żeby zobaczyć, czy to na pewno
koniec, żeby mieć pewność - cedzi spokojnie ksiądz Płaciszewski. -
To dla mnie żaden argument na plus.
www.express.bydgoski.pl/look/article.tpl?IdLanguage=17&IdPublication=2&NrIssue=1174&NrSection=80&NrArticle=133
747&IdTag=18