krysia20000
07.02.17, 12:54
Oglądam właśnie na netfliksie program jedzeniowo-podróżniczy z jednym z najsłynnieszych gastrocelebrytów, Tonym Bourdainem. 'A Cooks Tour', bo o tym mowa powstał pomiędzy 2001 a 2003 rokiem i od razu rzuca się to w oczy, począwszy od urągającej dziejszym standardom HD jakości nagrań, poprzez widoki młodzieńczych twarzy kucharskich gwiazd, na zawartości talerzy skończywszy. Nie powiem, człowiek zdaje sobie sprawę z nieubłaganego upływu czasu, kiedy w odcinku z Nowego Jorku w tle miejskiego krajobrazu widać wyraźnie wieże WTC. W odcinku londyńskim Tony przedstawia... Gordona Ramsay'a jako młodego mistrza i bez wątpienia najlepszego kucharza UK. To było jakieś trzy lata przed emisją pierwszej serii Kitchen Nightmares, pierwowzoru naszych gesslerowych Kuchennych Rewolucji, i także trzy lata przed emisją pierwszej serii Hell's Kitchen, programu którego polską wersję prowadzi obecnie Michał Bryś, który daaaawno temu prezentował swoje kontrowersyjne podówczas kreacje na tutejszej Galerii Potraw. W odcinku z L.A. narrator odwiedza restaurację Campanile prowadzoną przez Marka Peela, ówczesnego męża Nancy Silverton, (tej samej, z której książek nauczyłem się piec chleby) założycielki piekarni 'La Brea', zakupionej jakiś czas temu przez piekarskiego giganta Aryzta AG. Dziś (wątpliwej jakości) pieczywo z logo 'La Brea' kupić mogę w Tesko na mojej wsi, co pokazuje poniekąd jak często rewolucjoniści przeszłości stają się establishmentem teraźniejszości. To, albo jak pokolenie baby boomers zagarnęło świat.
Tym przydługim wstępem nie miałem zamiaru skłonić Was do refleksji nad nieuchronnym, co zagaić starą gwardię o to, co w Waszych kuchniach uległo przemianom na przestrzeni tych 15-16 lat. Seria powstała w momencie, kiedy panujący obecnie, przynajmniej w górnych eszelonach gastronomii paradygmat molekularno-dekonstruktywno-piramidkowo-malarskoabstrakcyjny znajdował się dopieru in statu nascendi. Poziom restauracyjnego wyrafinowania wtedy nie wydawał się zwykłemu śmiertelnikowi aż tak niedostępny jak dziś. To było jedzenie w zasadzie takie samo, jak w domu, tylko o wiele sprawniej przygotowane, z egzotycznymi surowcami głownie odpowiedzialnymi za tzw. 'wow-factor'. Wystarczy po jednym odcinku Bourdaina A.D. 2001 włączyć zeszłoroczną netfliksową serię 'Chef's Table', żeby uzmysłowić sobie, co mam na myśli. Wtedy epatowanie legendarnym smrodkiem duriana, albo świniobiciem w Portugalii, a dziś kwadratowy płaski pieróg ze ściętego ciekłym azotem mleka wypełniony truflową emulsją i przecięty w skos na talerzu tak, że całość wygląda jak biała kartka papieru maźnięta kreską czarnego atramentu przez utalentowanego ascetycznego malarza-samuraja.
Zatem jak napędzane przez telewizje świata rewolucje kulinarne wyglądają u Was? Pichcicie głównie w tradycyjny sposób, w oparciu o pożółkłe zapiski babć, dziadków i mam, czy może bez sprawdzenia 20 propozycji w internetach zupełnie nie macie pojęcia co do garnka (wróć! termomiksa) włożyć? Z ofert lokalnej gastronomii korzystacie od święta, czy może regularnie żywicie się na mieście? No i z jakiego typu oferty korzystacie: post-hipsterskich kawiarnio-kanapkownio-słatkowni z menu i młodocianą obsługą w zasadzie identycznymi, gdziekolwiek byście się nie stołowali, czy może etnicznych lokalów z pozycjami brzmiącymi z początku obco, a może głównie dostarczycieli smakowych 'doświadczeń' najwyższych lotów, gdzie szef-artysta o temperamencie mistrza Zen co rusz zaskakuje daniami już nawet na poziomie myląco-enigmatycznych nazw typu 'polędwica z marchwi w dymie wymrażana na podkładce z wynicowanych rawioli z jagnięcych soczewek?
Odpowiedz
Link
Zgłoś
Edytor zaawansowany
Opublikuj