cucurucho
25.11.19, 12:44
Pod zmienionym nickiem, bo czasem (chociaż ostatnio rzadko) tutaj zaglądam …
Nie wiem, co mnie pchnelo do takich rozmyslan … może chciałam wiedzieć, dlaczego w zyciu robie to co robie … Jeszcze nie jestem na etapie, gdzie wiem jak to zmienić, ale wydaje mi się, ze przynajmniej wiem, czemu dokonuje takich a nie innych wyborow.
Pisze chyba glownie po to aby się wygadać, bo nie sadze aby rozwiązanie było na wyciagniecie reki.
Zdalam sobie sprawę, ze od czasu gdy (mniej więcej) bylam nastolatka moje wybory zyciowe podyktowane sa dwoma zmiennymi: być jak najmniejszym ciężarem dla otoczenia (wtedy rodzicow) + być niezalezna („ja sobie dam rade sama”, „ja niczego od innych nie potrzebuje”).
Podejrzewam, ze taka a nie inna postawa wynika z warunków w jakich się wychowałam i z dosyć silnego wpływu matki. Ona dosyć szybko swoja postawa nauczyla mnie nie oczekiwać od niej za dużo: chodzi zarówno o rzeczy materialne (typu: wsparcie w nauce, sfinansowanie jakiś fajniejszych wakacji) jak i niematerialne (generalne wsparcie emocjonalne). Matka wychowana była w przekonaniu, ze uczuc ani swoich slabosci nie należy uzewnetrzniac, bo z pewnoscia znajda się tacy, którzy wykorzystają to przeciwko nam. W takim duchu wychowywala tez mnie. Uczuc nie pokazywałam nawet w domu … z jej odmowami nauczyłam sobie radzic – po prostu przestalam o cokolwiek prosić.
Dosyc szybko tez wykoncypowalam, ze jak czegos w zyciu chce, to musze polegac na sobie. Jako nastolatka polowe wakacji spedzalam pracując, w liceum dorabiałam sobie po lekcjach udzielając korepetycji, sprzatajac biura etc.
Podejrzewam, ze w ten sam sposób wybrałam kierunek studiow: kierunek który umozliwial szybkie pojscie do dobrze płatnej pracy (co zresztą zrobiłam, bo już jako 22 latka pracowałam na pelen etat z pensja wyzsza od pensji rodzicow). Kierunek studiow nie był raczej tym, co chciałam w zyciu robic zawodowo (zresztą wtedy to nawet nie za bardzo wiedziałam co chciałabym robic). Dawal za to kase i niezaleznosc.
A zatem: zwolniłam rodzicow z ich obowiazkow rodzicielskich dosyć wcześnie, pokazalam ze rzeczywiście poradzę sobie sama i przestalam być dla nich ciężarem …
Teraz mam 46 lat i zdałam sobie sprawę, ze robie tak ciagle w zyciu. Ciagle zwalniam ludzi z ich obowiazkow wobec mnie i biore na siebie więcej niż powinnam. Zrobilam tak z mezem, który pracuje na własnej dzialanosci i tylko tyle ile musi. Bierze jedynie takie zlecenia, ktore sa w jakiś sposób rozwojowe i sprawiają mu frajde, bo finansowo mamy na tyle OK sytuacje, ze po prostu nie musi robic więcej niż chce … Za to w pozostałym czasie (aby oddac mu sprawiedliwość) zajmuje się domem: zakupy, wywiadówki, przeglądy samochodow, organizowanie zycia całej rodzinie, z dzieckiem do lekarza etc.
Ostatnio zrobilam podobnie w pracy – tez wzielam na siebie więcej niż powinnam, bo przecież „nikt inny tego nie zrobi” oraz „jak nie ja to kto”. Fakt, ze była pewna presja z góry, ale tez miałam dobry powod, żeby tego konkretnego zlecenia nie brac, a jednak ..
Do sedna: zdałam sobie sprawę ze moimi własnymi wyborami życiowymi zwiazalam sobie rece. Mam bardzo dobra prace, z której finansuje byt całej rodziny, wakacje, studia dziecka etc. Praca nie jest jakas stresujaca, jest pewna. Czy ja lubie? Jak kiedy … Ostatnio nie za bardzo, ale jakbym się bardzo uparla, to bylabym w stanie cos zmienić w tej sytuacji …
Natomiast to ze te prace mam i ze ona jest jaka jest (dobrze platna i pewna) powoduje, ze czuje się uwiazana we własnym zyciu. Ostatnio naszlo mnie na przykład na career break. I uswiadomilam sobie ze się nie da. I nie będę mogla tego zrobić do czasu az dzieci skoncza studia. Do mojej pensji podwiązane sa rozne zasiłki typu kindergeld (nie mieszkam w PL, ale tez nie w DE), dodatek na finansowanie szkoły ekspackiej, studiow etc. Nie ma pensji = nie ma dodatkow (nie ma możliwości dostawania tych pieniędzy prosto z budżetu, można to wszystko dostawac jedynie za pośrednictwem pracodawcy, czyli jak nie ma pracodawcy, to nie ma zasilkow). To ze np. przez pol roku nie dostawałabym pensji, jakos mnie nie boli. Podejrzewam za to, ze dużym problemem staloby się finansowanie nauki dzieci …
A zatem wyszlo mi, ze jestem uwiazana na tym etacie jeszcze przez jakies 12 lat i … zrobilo mi się strasznie smutno. Będę miała 58 jak wreszcie będę mogla cos zrobić dla siebie … Po tylu latach czekania … Wychodzi, ze większość zycia spedzilam zaspokajając oczekiwania innych albo co najmniej starając się nie być dla nich ciężarem … I ani nie wiem jak to się stało, ani nie wiem czy mogę cos zrobić tu i teraz żeby to zmienić i nie musiec czekac do 58. Tak bardzo chciałabym uratować przynajmniej cos pomiędzy 46 a 58 …
A jak słucham jakichś swoich glowsow wewnętrznych przed kolejnymi wyborami życiowymi, to zawsze slysze „eeeee … ty na to nie zasługujesz … czemu bys miała”. Skad to? I czemu tak ciężko to zmienić?
A teraz wy zaczniecie cos pisać, a ja zaczne grac w „tak, ale” i znowu będzie bledne kolo.