hanys_hans napisał: > D.C. > > Za interwencję Piaseckiego zapłacił Jasienica w styczniu 1950 r. godząc się na > wejście do powołanego przez władze państwowe tymczasowego zarządu "Caritasu". > Wówczas wystąpił z „Tygodnika Powszechnego". Pisywał przez pewien czas w > prasie > PAX-u, ale — jak twierdzi Andrzej Micewski — "dusił się jednak w sp > ecyficznej > atmosferze PAX-u" („Współrządzić czy nie kłamać", Paryż 1978, s. 44). Z P > AX-em > zerwał, co oznaczało zerwanie z publicystyką polityczną. Ale to już późniejsze > dzieje. > > POLITYKA, 22/1990 > > Warszawa, dn. 26 sierpnia 1948 r. > > Odpis > > Personalia piszącego: Leon Beyner (tak w tekście, powinno być Beynar > — A.G.) ur. 10 listopada 1909 w Mianowsku, pseudonimy konspiracyjne > „Nowina" i „Władysław", pseudonim publicystyczny Paweł Jasienica, > ostatnio członek redakcji „Tygodnika Powszechnego", zam. w Krakowie ul. > Zwierzyniecka 32 m 3. Moja służba w oddziale zbrojnym Łupaszki — jak równ > ież > pobudki mojego ówczesnego postępowania nie dadzą się wyjaśnić bez omówienia > okoliczności, poprzedzających ten okres. W lipcu 1944 roku — czyli w chwi > li > wkroczenia Armii Czerwonej na Wileńszczyznę — pełniłem w sztabie AK Okręg > u > (kwaterowaliśmy stale w Dziewieniszkach) obowiązki redaktora pisma "Pobudka". > Posiadałem stopień podporucznika, w bitwie o Wilno brałem udział, zgłosiwszy > się na ochotnika. Moje ówczesne poglądy na sytuację polityczną były > następujące. Od września 1939 r. wyznawałem przekonanie, iż należy rozstać się > z myślą o powrocie Państwa Polskiego na dawne polskie Ziemie Wschodnie. > Poglądów tych bynajmniej przez cały czas wojny nie taiłem, głosząc teorię > konieczności powrotu Polski na Ziemie Zachodnie. Poglądy te wynikały > z obiektywnego stwierdzenia faktu, iż utrata terenów wschodnich nie jest > rezultatem chwilowej koniunktury politycznej, lecz koniecznością historyczną. > Rozgrywka o ziemie b. Wielkiego Księstwa Litewskiego została wygrana przez > Moskwę, a przegrana przez Warszawę (w skali lat prawie 600). Jest też faktem > niespornym, iż Związek Radziecki nie może zgodzić się na przepołowienie Ukrainy > > i Białorusi. Dlatego też niemożliwe jest zawarcie zgody bez zawarcia układu > granicznego, zaspokajającego dezyderaty tego sąsiada. W związku z tym przez > cały czas wojny oczekiwałem, iż układ taki, stawiający wyraźnie kwestię granic, > > zostanie zawarty. Nie wiedziałem podówczas, iż okazja do zawarcia takiego > układu została jeszcze w roku 1941 (w końcu tego roku) zmarnowana przez stronę > polską. Sytuacja istniejąca w 1944 roku kazała mi przypuszczać, iż losy AK na > Wileńszczyźnie ukształtują się smutno. I w rzeczywistości sytuacja nasza > była wręcz rozpaczliwa. Dowództwo nasze — o ile mi wiadomo — godził > o > się na podporządkowanie ściśle wojskowe dowództwu radzieckiemu, lecz > politycznie chciało podlegać tylko Londynowi. Był to postulat nie do > spełnienia i ostatecznym rezultatem musiało być to co się stało, czyli > rozbrojenie i internowanie AK wileńskiej. Osobiście nie zostałem uwięziony i > wraz z resztkami oddziałów znalazłem się kolejno w Puszczach > Rudnickiej i Ruskiej. Podobnie jak wielu moich kolegów pragnąłem wtedy > odmarszu na zachód, za Bug. Pragnienia nasze nie zostały jednak zrealizowane, a > > to ze względu na odmienne rozkazy dowództwa. W sierpniu 1944 roku, posłuszny > znanemu rozkazowi ,,Bora", wraz z kilkunastu kolegami podjąłem próbę marszu na > pomoc Warszawie. Dziś zdaję sobie sprawę z tego, że próba taka (przemarsz > skryty znad źródeł Kotwy poprzez Niemen, front i Wisłę) była pomysłem wprost > chimerycznym. Fakt jednak, iż taką próbę podjęliśmy, wymownie świadczy o > naszych ówczesnych nastrojach. Moim ówczesnym postępowaniem, podobnie jak i > postępowaniem bardzo wielu "akowców", kierowała jedna zasada: absolutne i ślepe > posłuszeństwo złożonej przysiędze. Z biegiem czasu, ale zbyt późno zdałem sobie > > sprawę z tego, że ślepa wierność żołnierska, będąca w zasadzie zjawiskiem > normalnym i pozytywnym w ówczesnych skomplikowanych i trudnych warunkach > politycznych przyniosła szkody. Gdyby AK wileńska masowo wstąpiła do Wojska > Polskiego — fakt ten usunąłby moc trudności z drogi odradzającego się > Państwa, a może nawet skłonił premiera ówczesnego rządu londyńskiego > do podpisania układu w Moskwie już w roku 1944. Stało się inaczej i rozbitki > z AK wileńskiej walnie zasiliły polskie „podziemie", zarówno to dawne > podziemie z 1945 r. jak i to działające od chwil ostatnich. Ten nasz "wkład" > w nową rzeczywistość polską inaczej niż bardzo ujemnie oceniony być nie > może. Z poglądem, w powyższym zdaniu wyrażonym, zgodzić się musi każdy, kogo > stać na obiektywne myślenie. Niestety, na myślenie takie nie stać było > widocznie tych, których decyzje kierowały naszymi czynami a nawet dysponowały > naszym życiem, tzn. rząd londyński. Pozwalał on sobie w dalszym ciągu na luksus > > bezmyślności. My zaś w dalszym ciągu uważaliśmy wierność przysiędze za wartość > absolutną. Postępując w myśl tych wytycznych we wrześniu 1944 r. uciekłem > z oddziału WP (dokąd zostałem skierowany po zatrzymaniu przez władze > radzieckie), a w końcu października na kolonii koło wsi Kituryki zgłosiłem > się do oddziału (5 Brygada Wileńska AK) rotmistrza „Łupaszki". Rozumiem d > ziś > doskonale, że zarówno dobro kraju, jak i moje własne wymagało innego sposobu > postępowania. Moje właściwe miejsce było nie "w lesie", lecz w którymś z pułków > > piechoty. Że się tak nie stało tego wielokrotnie później żałowałem. Wstąpiwszy > do oddziału „Łupaszki" nie zmieniłem bynajmniej swoich politycznych zapat > rywań. > W dalszym ciągu oczekiwałem zawarcia kompromisu, czyli układu ze Związkiem > Radzieckim oraz utworzenia jednego, przez wszystkich uznawanego, rządu > polskiego. W czasie ówczesnych i późniejszych wielokrotnych rozmów z Łupaszką > dawałem wyraz swemu przekonaniu, że wszystko skończy się nie wojną, lecz > kompromisem. Starając się odgadnąć pobudki, jakimi się Londyn w swym > postępowaniu kierował sądziłem, iż fakt posiadania w kraju oddziałów zbrojnych > i możność wydania im rozkazu zaprzestania akcji i rozwiązania się będzie w ręku > > tegoż "Londynu" atutem w przetargach politycznych. Nie przewidywałem, iż > utrzymanie w kraju "podziemia" było działaniem w ogóle bezkoncepcyjnym. > Zanim przejdę do omawiania moich stosunków z Łupaszką winienem poczynić jeszcze > > nieco uwag, wyjaśniających mój ówczesny sposób postępowania. Tak więc „do > lasu" > nie zaprowadziła mnie bynajmniej niechęć do sojuszu ze Związkiem Radzieckim, > ani kwestia kresów wschodnich. Program reform gospodarczych i społecznych PKWN > nie był mi szczegółowo znany, zresztą i przed wojną i podczas niej byłem > zwolennikiem głębokich reform. Powrót do stanu rzeczy panującego u nas przed > rokiem 1939 — to nie był mój ideał. Stwierdzić więc wypadnie jedno, iż sp > osób > i kierunek mojej ówczesnej działalności wynikał z tego, iż określały ją nie > względy rozumowe i logiczne lecz imponderabilia. W ówczesnym moim > położeniu, czyli w położeniu człowieka żyjącego na stopie nielegalnej, > kryjącego się po lasach itp. względy te i uczucia szczególnie silnie grały. > O zasadzie wierności przysiędze już pisałem. Dołączał się tutaj jeszcze > jeden wzgląd: obawa przed posądzeniem o tchórzostwo i karierowiczostwo. > Wiedziałem, iż moi koledzy z AK trwają w konspiracji i działają. > Pamiętałem, że moi dowódcy z Wileńszczyzny i wielu kol