hanys_hans napisał: > Niemal przez cały czas mego pobytu w oddziale Łupaszka trzymał mnie > przy sobie, w znacznej mierze dlatego, iż mu z tym było wygodnie. Siłą > rzeczy wytworzyła się więc między nami pewna forma zażyłości. O ile mogę > wnosić traktował on tę rzecz znacznie poważniej, niż na to zasługiwała. Ja > ze swej strony zdawałem sobie sprawę z różnic psychicznych i poglądo- > wych, zachodzących między nami. Rozumiałem doskonale, iż w warun- > kach normalnych nie zeszlibyśmy się z sobą nigdy, ponieważ zapatrywania > nasze, zainteresowania i zamiłowania rozchodziły się. Nasz kontakt i zaży- > łości były właściwie wynikiem koniunktury. Zresztą nawet i wtedy raziły > mnie takie cechy jego postępowania, jak brak obiektywizmu, egocent- > ryzm i bezwzględność. > Jeśli chodzi o moją pozycję w oddziale, to zdawałem sobie sprawę z tego, > iż jestem powszechnie lubiany. Traktowałem ludzi po ludzku — to była > przyczyna. Wiedziałem jednak, że oddział nie posiada nadmiernego zaufa- > nia do moich umiejętności dowodzenia partyzantami, panowała też ogólnie > przyjęta opinia, iż jestem zbyt „miękki". Zarobiłem sobie na tę opinię > jeszcze w Puszczy Białowieskiej, kiedy to razu pewnego puściłem wolno > i bez żadnej szkody gajowego, który nieoczekiwanie wykrył obecność > oddziału. Orientowałem się, że moi podwładni są zdania, iż „bezpieczeńst- > wo oddziału" wymaga śmierci tego człowieka. Postąpiłem wbrew tej > regule. Zresztą i później zdarzało mi się „grzeszyć" przeciwko regułom > partyzanckiej bezwzględności. > Tak więc byłem w oddziale osobistością lubianą, ale nie byłem człowie- > kiem sztandarowym. Ludzie szli za Łupaszką, który posiadając cechy > urodzonego dowódcy, wywierał na nich silny urok. > Pamiętam jeden (i zresztą jedyny) wypadek szerszej dyskusji politycz- > nej, która pozwoliła mi zorientować się, iż jestem w swych poglądach > odosobniony. Wygłosiłem mianowicie tezę, iż w przyszłości w Polsce > o pozycji człowieka winny decydować jego walory i zdolności nie zaś żadne > „zasługi". Przeciwko temu twierdzeniu utworzył się wspólny front moich > słuchaczy, utrzymujących, że pierwszeństwo „zasłużonym". Była to zresz- > tą postawa dość w „podziemiu" rozpowszechniona. > W ogóle skład osobowy i nastawienie oddziału były tego rodzaju, że moje > „inteligenckie" zainteresowania i poglądy nie mogły mieć waloru. Jedyną > osobą, z którą naprawdę lubiłem rozmawiać była siostra sanitarna „Ewa", > była studentka prawa i kobieta, którą „w lesie" trzymało jedynie uczucie > do Łupaszki. Oprócz niej mógłbym jeszcze wymienić Lucjana Minkiewicza > i jego obecną żonę, siostrę „Danutę", ale z nimi stykałem się rzadziej. > Pomimo tych zastrzeżeń stwierdzam, iż pewne więzy zażyłości wy- > tworzone w chwilach dla nas bardzo ciężkich — istniały. Zwłaszcza > sympatia okazywana mi stale przez Łupaszkę i wyżej wspomniane osoby > miała dla mnie charakter jak gdyby „wiążący". > W końcu lipca, czy też na początku sierpnia 1944 r. na własną prośbę > poszedłem z por. „Zygmuntem" i „Młotem" na zachód, za Bug. Zamierza > li- > śmy dojść aż za Wisłę. Łupaszce powiedziałem, iż chcę się trochę „przewie > - > trzyć" i mieć urozmaicenie. Nie podałem mu jednak istotnych motywów, > którymi były: brak ufności do jego opinii, tudzież posiadanych wiadomości > i chęć zdobycia informacji o istotnym położeniu kraju. Zaraz na początku > tej wyprawy zostałem ranny. > Był to wypadek dla mnie osobiście bardzo pomyślny. Odłączyłem się od > oddziału, miałem czas na myślenie. Nie twierdzę wcale, iż już wtedy za > jednym zamachem całkowicie się zmieniłem. Trzeba było dłuższego czasu, > by ucichły wzburzone uczucia, a zwłaszcza, by ustało ,,leśne" rozjątrzenie. > Pomimo to mogę stwierdzić, iż już wtedy dojrzała we mnie decyzja wyjścia > z „podziemia" na stopę legalną. Myślałem o tym, by móc poświęcić się jaki > ejś > formie działalności publicznej. Nie wyobrażałem sobie, po tak burzliwym > okresie życia, spokojnego osiądnięcia na posadzie. Dziś przyznaję, iż potrzeb- > ny mi był wówczas dłuższy okres psychicznej rekonwalescencji. Przypusz- > czam, że nie ma człowieka, który by wyszedł z „lasu" bez normalnych > okaleczeń, których kuracja wymaga czasu. Stwierdzam z naciskiem, iż > rozpoczynając w r. 1946 działalność publicystyczną, nie miałem absolutnie > zamiaru kontrolowania (tak w tekście — A.G.) założeń „podziemia". A > le > zdaję sobie sprawę, że podówczas nie wyleczyłem się jeszcze zupełnie > z owego „rozjątrzenia", co — w połączeniu z wrodzonym temperamentem > publicysty — kazało mi szukać wyżycia się przede wszystkim w polemice. > Z biegiem czasu dopiero, wskutek wpływu nowego środowiska, tudzież > kontaktu z rzeczywistością, zacząłem się zajmować poważniejszymi for- > mami publicystyki, jak np. reportaż lub spokojny artykuł polityczny. > Powracam jeszcze do spraw 1945 r. Bardzo poważnym motywem, który > mi „podziemie" zbrzydził, były wiadomości o postępującym bardzo szyb- > kim rozkładzie tegoż "podziemia". Działy się rzeczy obrzydliwe, kiedy to > poszczególni dowódcy i „siatkowcy" zabiegali przede wszystkim o to, by > zabezpieczyć swój osobisty los, częstokroć bez względu na krzywdę ich > dotychczasowych podwładnych. W tym też czasie miałem możność czytywania > (nieregularnie) prasy, co mi pozwoliło ocenić położenie polityczne i uznać, że > wszystko, co robiliśmy przez ostatni rok było błędne, niepotrzebne, szkodliwe. > Z Łupaszką widziałem się w 1945 r. ostatni raz we wrześniu, we wsi > Wyszonki nad Niemnem, dokąd przywiózł mnie trzyosobowy patrol. > Łupaszką powrócił wtedy z ostatniej koncentracji oddziału, przebrał się > w ubranie cywilne i oświadczył mi, że resztki oddziału likwidują się, a on > sam wyjeżdża na zachód. Mówił też, iż "na wypadek potrzeby" odnajdzie > mnie, wyda rozkazy do "dzieci Łupaszki". Puściłem to mimo uszu, > ponieważ nie sądziłem, by "podziemie" mogło odżyć. Jak się okazało > popełniłem błąd zasadniczy, "podziemie" jednak odżyło. W tym też czasie doszło > pomiędzy nami do pewnej scysji. Łupaszką przywiózł mi wiadomość, iż zostałem > mianowany kapitanem. Oświadczyłem na to: "kapitan nie istniejącej armii", co go > > bardzo uraziło. Nie chcąc prowokować dodatkowej awantury, a także biorąc pod > uwagę życiową konieczność zerwania kontaktu z dotychczasowym otoczeniem, nie wy > - > wnętrzałem się przed nim zbytnio. W każdym razie dałem mu do zrozumienia, iż > pragnę poświęcić się legalnej działalności publicznej. Przypominam sobie > dokładnie, że mówiłem o tym "Ewie", która dla Łupaszki niemiała tajemnic. > Przyznaję, że popełniłem wtedy ogromny błąd. Należało bowiem postawić sprawę > twardo i zdecydowanie, wykładając "na stół" wszystkie argumenty. Nie wierzę > dziś, by moje perswazje odniosły skutek, ale mógłbym przynajmniej sobie > powiedzieć, że zrobiłem, co należało. Niestety zanadto ufałem podówczas logice > faktów, nie biorąc pod uwagę, że nie wszyscy się z tą logiką liczą. > Już po odjeździe Łupaszki i „Ewy" wyjechałem z Wyszonek niepostrzeżenie. > Później, w Krakowie, Lucjan Minkiewicz powiedział mi nie bez > złośliwości: tak sprytnie zatarłeś za sobą ślady, żeśmy ich odnaleźć nie > mogli. Muszę tu zaznaczyć, iż w pracy publicystycznej zacząłem używać > pseudonimu także i dlatego, by odciąć się od ewentualnego kontaktu > z dawnym swym otoczeniem. Rzeczywiście też miałem spokój aż do kwietnia. Już > wtedy dałem się poznać jako publicysta i Łupaszka, odnalazłszy jednak moje > ślady, przysłał mi łącznika z rozkazem powrotu do oddziału. „Rozkazu" teg > o nie >