hanys_hans napisał: > D.C. > > Zsumowane organizmy tych dwu państw zdolne są bowiem przesunąć > w Europie punkt ciężkości z Berlina do Warszawy i Pragi. Teza o zabez- > pieczeniu przed Niemcami jest znana. > Rozważmy teraz, czym byłaby Polska w bloku zachodnim. Jesteśmy > zbyt słabi na to, by odgrywać rolę samodzielną (likwidacja mitu mocarst- > wowego jest warunkiem wstępnym kuracji polskiej psychiki). A więc > „przyczepka" do Niemiec? Otóż przypuściwszy nawet, że stosunek Nie- > mców do nas zmieni się radykalnie (i pogodzą się z utratą zachodu) łatwo > dojdziemy do wniosku, że ze względu na różnicę poziomów cywilizacyj- > nych będziemy tam mogli służyć chyba tylko do oczyszczania obór. > Jeśli zaś zechcemy z tegoż punktu widzenia ocenić naszą pozycję > w „bloku słowiańskim" łatwo spostrzeżemy, iż wygląda ona znacznie > korzystniej. Już nie mówiąco sprawach kultury, a biorąc pod uwagę sam > tylko cywilizacyjny poziom stwierdzić można, iż Polska w nielicznych > wypadkach ustępuje, najczęściej stoi na równi, a często i przeważa. To > stawia nas w dodatnim położeniu. Nie pomijajmy jednak spraw kultury. > Jestem i zostanę wielbicielem kultury zachodniej, do której i Polska > należy. Tak, ale to nie przeszkadza mi uznać faktu, iż dziś ta kultura > zachodnia coraz bardziej żyje na rachunek przeszłości. Nie będę tu > wyliczał znamion uwiądu i degeneracji, które są niewątpliwe. Chcę > natomiast zwrócić uwagę na zjawisko odwrotne i gdzie indziej zachodzące. > Myślę o wielkim dynamizmie kulturalnym wschodu. > Nie znam ZSRR (pamiętam natomiast Rosję carską i rewolucyjną). Tego > co wiem wystarczy jednak do stwierdzenia faktu ogromnego rozruszania > kulturalnego jej mas i to zarówno jeśli chodzi o konsumpcję dóbr, jak > i o ich produkcję. Takie zjawiska jak Szołochow i Kapijew o czymś jednak > świadczą. Czym mogli być, a czym zostali, co osiągnęli? Podobne roz- > ruszanie, kulturalne zdynamizowanie biernych a nie nasyconych dotąd > mas ludowych w Polsce i innych krajach „bloku słowiańskiego" jest > nakazem chwili. Że do tego idzie, o tym świadczy chociażby wzrost > czytelnictwa w Polsce po wojnie. > Da się łatwo wykazać, że poziom kulturalny zachodu jest wyższy. Ale > teraz zapytajmy, gdzie na wschodzie czy zachodzie żyje się z kapitału > kulturalnego, a gdzie się ów kapitał pomnaża? > Doliczmy do tego rzecz pozornie z innej beczki zaczerpniętą. Oto zachód > podczas obu wojen światowych — i w okresie pokoju złożył dowody zaniku > instynktu samozachowawczego. Rzecz ta, wynikająca wprost z konsum- > pcyjnych wobec życia nastawień — bardzo wymownie świadczy o już > wspomnianym fakcie dekadencji i degeneracji. > Teraz trzeba sobie odpowiedzieć na to: z kim chcemy wiązać Polskę, ze > światem zachodzącym, czy też z tym, w którym życie jest dotąd niewątp- > liwie trudniejsze, cięższe, zgrzebne, ale z tym, który nadchodzi? Nie bawię > się w polityczne proroctwa i nie wiem, jak się potoczą wypadki. Sądzę > jednak, że przyszłość naszego kontynentu należy do owych narodów > dopiero budujących swą kulturę. Przyczynić się do spopularyzowania tych > twierdzeń, do ich wszechstronnego omówienia i zbadania — oto jest zadanie > > publicysty i to zarówno katolickiego, jak i marksistowskiego, którzy pod tym > względem dojdą niewątpliwie do zgody. Inne zadanie — dotąd słabo spełnian > e — to > informacja, reportaż donoszący o życiu i pracy innych krajów słowiańskich > i ZSRR. To wszystko łączy się bardzo ściśle z problemem demokratyzacji > kultury i obyczaju w Polsce. Pod tym względem jesteśmy w gorszym > położeniu od naszych sojuszników, ponieważ odziedziczyliśmy po przeszło- > ści nieszczęsne rozszufladkowanie, kastowy niemal podział społeczeństwa. > Jest to niebezpieczeństwo bardzo realne, chociaż słabo dotąd sygnalizowa- > ne przez prasę. Nie ruszymy żywiej naprzód pod żadnym względem, jeśli > nie zaniknie u nas obyczajowa chińszczyzna, ustępując miejsca gospodars- > kiemu i prostemu stosunkowi Polaka do Polaka. > Problem "rzucenia naprzód" może być rozpatrywany z najrozmait- > szych punktów widzenia i jest problemem odbudowy i przebudowy życia > w Polsce. Nie wyobrażam sobie, by mogły istnieć różnice pomiędzy > marksistą, głoszącym potrzebę industrializacji, mechanizacji i motoryzacji > wszelkich procesów wytwórczych wołających o wyższe techniczne metody > produkcji, a katolikiem. Odwrotnie, należy utworzyć wspólny front > przeciwko amatorom staroświecczyzny, którzy nieradzi widzą na polu > traktor. Wszystko to zalicza się nie tylko do spraw techniki, lecz i do > humanistyki. Bo przecież w ostatecznym obrachunku chodzi o człowieka > i zaoszczędzenie mu pracy. > W dobie odbudowy jest to szczególnie ważne, bo i wysiłku potrzeba > bardzo wiele. Znajduje on wyraz w "wyścigu pracy", którego potrzebę > i pozytywną rolę uznaję, a ci, którzy go krytykują, winni raczej przemawiać > nie przeciwko "wyścigowi", lecz za maksymalną mechanizacją procesu > produkcyjnego. Przemyślawszy problem krytyki takich objawów jak ów "wyścig > pracy", dochodzę do wniosku, iż krytyka ta jest przejawem dość nagminnie > w Polsce panującego zjawiska, a mianowicie tęsknoty do zacisza, spokoju > i bytowania w cichym dworku. Czyli tęsknota do tego właśnie, co sprawiło, > żeśmy w przeciągu wieków jedną za drugą tracili szansę i pozycje > historyczne. Walka z tym kwietystycznym nastawieniem, walka o to, by > Polska przestała być krajem zmarnowanych talentów, walka o produk- > tywizację każdego Polaka, to jest dla katolika nakaz wynikający wprost > z Ewangelii, a dla marksisty też ważny cel. Oczywiście produktywizacja taka nie > > była możliwa, dopóki kluczowe gałęzie przemysłu znajdowały się w ręku obcym lub > > tak jak obcym. Dla moich poglądów, na tę kwestię charakterystyczne jest > wspomnienie z grudnia 1945 r., kiedy to pierwszy raz po wojnie jechałem koleją > przez Śląsk. Zobaczywszy komin pierwszej fabryki pomyślałem sobie, że jednak > przyjemnie jest wiedzieć, że ta oto fabryka już nie należy do żadnego > Francuza ani Anglika, na którego pracują Polacy, lecz — do Polski. > Reasumując uważam, iż znalezienie szerokiej płaszczyzny współpracy > jest możliwe i rzeczywistość polska dostarcza po temu danych. Jeszcze > jeden argument natury wspomnieniowej. Od grudnia 1946 r. zacząłem się > zajmować reportażami. I napisawszy ich szereg spostrzegłem raptem, iż oto > nie uprawiam już polemiki, nie kłócę się o nic — lecz piszę pozytywnie > o wielu problemach i osiągnięciach Polski dzisiejszej. Stało się to niejako > samoczynnie, wskutek zetknięcia się z rzeczywistością odbudowującego > się kraju. Uważam, że wielu ludzi dziś uprawia krytykę jałową (bo jestem > zdania, że krytykę celową i pożyteczną uprawiać można i należy), iż tkwi > w zastoinach, w swoistych „ghettach". Z takim nastawieniem należy > walczyć, starać się o „zdynamizowanie" polskiej inteligencji także i pod > tym względem, by bliżej zetknęła się z realnym życiem kraju. Rezultatem > tego musi być znalezienie owej, łączącej Polaków, płaszczyzny porozumienia, > która w żadnym wypadku nie może być czysto teoretyczna, lecz musi > wynikać z realnych potrzeb Polski. Wydaje mi się, że rychłe znalezienie tej > płaszczyzny, normalizacja stosunków, definitywne zlikwidowanie "podziemia", > stworzy możliwość współistnienia obok siebie rozmaitych, a wzajemnie się > tolerujących i szanujących ideologii. Taki stan rzeczy jest mi drogi i > pożądany. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że pełna jego realizacja, > wzniesienie owej idealnej "nadbudowy" jest uwarunkowane stabilizacją > fundamentów życia państwowego. Dążenie do tej stabilizacji uważam