• (gość portalu) Zaloguj się
  • Na podany adres zostanie wysłany e-mail potwierdzający a następnie dalsze powiadomienia

  • Wysłany przez Ciebie post może pojawić się z opóźnieniem do kilku minut.

Odpowiadasz na:

hanys_hans  napisał: 

> Główne punkty
> 
> I. Trudno dzielić okres objęty rachunkiem pisarskiej pamięci, skoro się
> debiutowało dopiero w roku 1946. Przyjdzie zdawać sprawę z głównych punktów
> całego osobistego doświadczenia. Właściwie w pierwszym zdaniu powinienem był
> napisać: debiutowało jawnie. Poprzednie bowiem i najważniejsze moje wystąpienia
> publicystyczne były bezimienne. Zaliczają się one do bardzo oryginalnego
> rozdziału historii prasy polskiej. "Zapomnienia pługi" zbruździły go starannie.
> Młodemu pokoleniu o wiele dziś łatwiej dowiedzieć się czegoś o służbie
> informacyjnej Republiki Rzymskiej niż o prasie Polski Podziemnej w latach
> 1939-1945. I to o ileż łatwiej! Bardzo długo myślałem i marzyłem o zawodzie
> pisarskim. Jedno z tych rojeń, liczące chyba ze dwadzieścia lat, w roku 1953
> oblokło się nawet w ciało w postaci "Białego frontu". Wtedy jednak — to z
> naczy
> przed wojną — nie mogłem się jakoś zdecydować. I teraz jeszcze nie potraf
> ię tego
> stanu dokładnie określić. Wyczuwam tylko, że podówczas brakowało przymusu
> wewnętrznego, który dziś każe atakować problemy, nie tylko mieć, ale
> i otwarcie głosić własne zdanie. Dokładnie pamiętam chwilę, w której po
> raz pierwszy poczułem ten odruch. Myślę, że się wtedy właśnie stałem
> publicystą, nie napisawszy ani jednego słowa. Było to 19 września 1939
> roku, tak mniej więcej koło południa. Batalion leżał w lesie w okolicach Sawina
> ,
> rozciągnięty w linię tyralierską. My, piechota, mieliśmy akurat spokój i tylko
> artyleria obu stron nawzajem się okładała pociskami. Nastrój nie był przyjemny.
> Nisko przeleciał niemiecki samolot, sypiąc ulotkami. Strzelcy łowili je po
> lesie. Któryś z nich dał mi jedną. Zapomniałem już koślawej polszczyzny tego
> dokumentu, ale treść jego była dokładnie taka: rzucajcie broń, jesteście
> zewsząd otoczeni; za kogo się bijecie? za Rydza i generałów, którzy nie chcą
> utracić posad? Ulotka nie wywarła specjalnego wrażenia. Trudniej za to było
> uporać się ze wspomnieniami sprzed dwóch dni. 17 września przez kilka godzin
> byliśmy w natarciu, które sporo kosztowało. Uderzyliśmy na wschód, bo Niemcy ju
> ż
> byli zakończyli strategiczne okrążenie. Przypuszczam, że dywizja miała rozkaz
> przebicia się przez Bug — na Polesie. O zmroku, kiedy natarcie już dojrze
> wało do
> fazy szturmowej, raptem cofnięto nas z powrotem, którego to manewru też nie
> można było wykonać darmo. Nikt z nas nie mógł pojąć sensu tego działania.
> Leżeliśmy więc w tym lesie koło Sawina. Koło południa przyszedł od tyłu jakiś
> podoficer. W jednej chwili wieść obleciała linię: dwa dni temu Armia Czerwona
> przekroczyła granicę. Historia natarcia z dnia 17 września od razu stała się
> jasna. Nie było już po co chodzić na Polesie. Siedzieliśmy tam koło Sawina
> jeszcze z godzinę czasu. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek wcześniej
> myślał równie intensywnie, jak właśnie wtedy. Po raz pierwszy w życiu poczułem
> coś w rodzaju osobistej odpowiedzialności moralnej za diagnozę. Kiedy batalion
> zwinął stanowiska, zebrał się w kolumnę i ruszył w kierunku Chełma, miałem już
> gotową oceną położenia politycznego i uważałem, że koniecznie muszę ją ogłosić.
> Jedynym słuchaczem mógł być wtedy dowódca mojej kompanii, żołnierz uczciwy i
> odważny.
> — Przepadło, panie poruczniku — powiedziałem, mając na myśli kresy 
> wschodnie.
> — Anglicy i Francuzi pierwsi chętnie się pogodzą z faktem dokonanym.
> — Bzdury pan plecie. To są nasi sprzymierzeńcy. Dokładnie ten sam argumen
> t
> usłyszałem w pięć lat później — w sierpniu 1944 roku — kiedyśmy nie
> wielkim
> oddziałkiem usiłowali się przedostać z podwileńskich lasów na pomoc Powstaniu
> Warszawskiemu. Tak więc cała moja publicystyka jest właściwie spod Sawina rodem
> .
> Niezbyt to wspaniałe drzewo genealogiczne. Osobiście jednak sądzę, że
> polskie lata wojenne były — a przynajmniej powinny były się stać — 
> wcale
> niezłym uniwersytetem i szkołą myślenia. Nie wiem jak to będzie w przyszłości z
> pisaną historią prasy Polski Podziemnej. Dotychczas temat ten omijano z daleka,
> jeśli nie liczyć systematycznie powtarzanych ataków na "Biuletyn Informacyjny",
> któremu przypisywano szatańskie cele tudzież odpowiedzialność za wszystkie
> bodaj nieszczęścia, jakie spadły na naród. Nikt też dotychczas nie próbował
> wyjaśnić zadziwiającego zjawiska: jak się to mianowicie działo, że ów wściekle
> reakcyjny akowski B.I.P. dyszący nienawiścią do demokracji i postępu, na wiosnę
> 1944 roku stał się przedmiotem wielkiego natarcia ze strony prawicowego
> podziemia, które całkiem po prostu mordowało jego najwybitniejszych pracowników
> ?
> Biedny będzie przyszły dziejopis, który zechce zestawić owe fakty z tym, co o
> prasie podziemnej dotychczas drukowano. Trudno mi rozstrzygnąć kim, beznamiętny
> m
> historykiem czy wstrętnym cynikiem, był ten, kto powiedział podczas okupacji:
> właściwie teraz po raz pierwszy prasa polska przeżywa okres zupełnej wolności.
> Podczas Powstania Warszawskiego VI Oddział Komendy Głównej AK rozdzielał papier
> między istniejące wydawnictwa nie stosując żadnego klucza politycznego. Szły
> przydziały zarówno dla prasy akowskiej jak komunistycznej. Pamiętam pewną
> odprawę, podczas której dowódca wileńskiego Okręgu AK powiedział mi wcale nie w
> tonie nagany: — Ależ mi pan narobił tym wstępniakiem w „Niepodległo
> ści". Na
> radzie stronnictw politycznych endecy krzyczeli, że to pisał wywrotowiec,
> a socjaliści, że skrajny konserwatysta. Grunt jednak, że najpierw wydrukowano,
> potem zaś dopiero zaczęto bezcześcić autora, od którego zresztą redakcja dalej
> brała artykuły, niczego w nich nie kreśląc. Późną jesienią 1945 roku, wałęsając
> się po kraju bez określonego zajęcia, kupiłem w Radości pod Warszawą numer
> "Tygodnika Powszechnego". Na pierwszej stronie widniało nazwisko starego kamrat
> a
> i przyjaciela, Antoniego Gołubiewa. Drukowano fragment "Bolesława Chrobrego".
> Dwapierwsze tomy tej powieści czytałem jeszcze podczas okupacji, w Wilnie.
> Byłem jednym z jej najwcześniejszych recenzentów — tyle, że nie w druku,
> lecz "na gębę". W 1946 roku rozpocząłem współpracę z prasą katolicką. Zostałem
> członkiem redakcji "Tygodnika Powszechnego". O publicystyce, jak się już
> wspomniało, marzyłem od dawna, jednakże tej kariery nie przewidywałem nigdy.
> Gdyby mi kto wróżył przed wojną, że zostanę publicystą katolickim, byłbym
> zaskoczony i to w sposób wcale niemiły. Trzeba było dopiero zwycięstwa komunizm
> u
> w Polsce, bym zawędrował do redakcji pisma Krakowskiej Kurii Metropolitarnej i
> po raz pierwszy w życiu zawierał znajomości z wysoką hierarchią kościelną. Tym
> razem jednak można to było zrobić nie wyrzekając się obyczajów ani postawy
> libertyna. W redakcji "Tygodnika Powszechnego" nikt się do niczyich osobistych
> spraw nie wtrącał i nie myślał o żadnej kontroli. Suwerenem pisma był kardynał
> Adam Stefan Sapieha, "ostatni w Europie pan feudalny" — jak go kiedyś słu
> sznie i
> pięknie nazwała "Kuźnica". Nigdy jakoś nie odczułem jednak ciężarów władzy
> "potrójnego księcia". Wiedziałem, owszem, że raz i drugi to co napisałem nie
> trafiło mu do przekonania. Ale te wieści przychodziły już post factum, czyli po
> wydrukowaniu. Skłamałbym twierdząc, że ówczesna redakcja "Tygodnika" tak już
> całkiem cieszyła się zaufaniem hierarchii. Podejrzewano nas o skłonności do
> przesadnego liberalizmu tudzież o inne dewiacje. Zapał dla sztuki nowoczesnej,
> którym płonie Jerzy Turowicz, też nie wzbudzał na szczytach entuzjazmu, ale
> jakoś to szło w sposób wcale przychylny swobodzie

Nie pamiętasz hasła

lub ?

 

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się