hanys_hans napisał: > D.C. > > Można się w tym wszystkim dopatrywać przejawów osobistej kultury osób, > sprawujących władzę, oraz świadomej polityki, która kazała ciągnąć > korzyści ze zwyczajnego ludzkiego dążenia do wolności. Można. Moim zdaniem > należy jednak widzieć coś więcej jeszcze, mianowicie rezultaty olbrzymiego, z > niczym nie dającego się porównać doświadczenia Kościoła Katolickiego, który > bardzo twardo broniąc samej doktryny, woli mniej się wtrącać do tego, jaki > pogląd w dziedzinie historii, biologii czy literatury jest słuszny. Wystarczy > przypomnieć, że właśnie Kościół rozmaitymi czasy bardzo źle wychodził na > podobnym wtrącaniu się. "Tak doświadczenie samo z latami przychodzi" — > zwłaszcza, jeśli tych lat jest bez mała dwa tysiące. Przed wojną z wielkim > zdumieniem obserwowałem praktyki prasy konserwatywnej, endeckiej oraz wszystkic > h > niemal gazet sanacyjnych, które troskę o postęp społeczny bez żalu odstępowały > lewicy. Dochodziłem do wniosku, że nasze sfery zachowawcze mało widać > przypominają angielskich konserwatystów XIX wieku, którzy potrafią sami > przeprowadzić jedną z najbardziej demokratycznych ustaw, czyli bill zbożowy, ty > m > samym umacniając istotę brytyjskiego ustroju. Po wojnie patrzyłem, jak rządząca > i wyznająca materializm lewica stwarza takie warunki, że inteligenckie > elementy, którym by w sam raz pasowała jakaś odmiana "Wiadomości Literackich", > lądują w biskupich portach. "Głupstwo jest wieczne, głupstwo nie może umierać" > — > mówił u Słowackiego błazen-mędrzec. Warto pogadać o innych nieporozumieniach, > skoro już jesteśmy przy "katolickim froncie". W 1949 roku napisałem > entuzjastyczną recenzję o "Starym i Nowym" Lucjana Rudnickiego. Zapytywałem, ja > k > właściwie należy rozumieć tezę "religia opium dla ludu", skoro autor stwierdza, > że swą "karierę" komunisty zawdzięcza przede wszystkim babce, "zajadłej > katoliczce", która zawsze "pchała go na trudne szlaki". Ani myślę dzisiaj > odwoływać tej recenzji, którą uważam za jeden ze swoich najlepszych artykułów. > Chciałbym tylko nieco uściślić wnioski. Jedno z dwojga: albo teza o "opium" jes > t > zawsze słuszna, albo zasada nieustannej zmienności procesu dziejowego jest w > ogóle nieprawdziwa. Mnie się zdaje, że okoliczności historyczne rozstrzygają > 8212; > opium czy nie-opium. Okoliczności historyczne! Pilne ich badanie jest chyba > bliskie samej istocie materializmu dziejowego, o którym jeszcze Boy pisał, że > wszyscy po trosze doń tęsknimy. Pierwszą dość luźną styczność z ruchem > katolickim nawiązałem podczas okupacji. Konspiracyjnymi drogami zbliżyłem się > wtedy do księdza Henryka Hlebowicza, którego Niemcy rozstrzelali jesienią 1941 > roku. Dziwny to był ksiądz. Wybierał się zostać inżynierem. — "Gdyby mi k > to > zaraz po maturze powiedział, że będę klechą, dałbym w mordę" — mawiał. > Obmyślił niezawodny sposób oduczenia Litwinów szowinizmu. "Jak to, nie > wie pan, co trzeba zrobić? Deportować wszystkich księży". W podziemiu > studiował medycynę. Przed wojną występował w słynnym wileńskim procesie lewicy > jako świadek obrony. Prokurator zapytał go wtedy, czy jego zdaniem komunizm da > się pogodzić z nauką Chrystusa. — Ja nie znam żadnego ustroju, który by b > ył > zgodny z nauką Jezusa Chrystusa — odpowiedział. Podczas okupacji otaczała > go > młodzież głęboko katolicka, która właśnie z zasad tej wiary czerpała moralne > nakazy udziału "w akcji". — Gdzież tu "opium"? Było przed wojną, ale podc > zas > wojny w wielu miejscach zdecydowanie wyparowało. Z tego, co pisałem na > poprzednich stronicach nie należy wnosić, że cała redakcja "Tygodnika > Powszechnego" składała się z zamaskowanych libertynów. Owszem, zdarzyło się raz > u > pewnego, że do księdza na wsi przyszła zatroskana gaździna: > — Oj, księże proboszczu, nie wiem co robić. Mam letników. Ona niczego, ch > odzi z > dziećmi do kościoła, ale on to nigdy nie pójdzie. To jakiś pisarz, pewnie z > jakiejś „Kuźnicy"... > — Jak się on nazywa? > — A to jest pan... (i padło jedno z najbardziej znanych nazwisk > "Tygodnika Powszechnego") > Tak, ale większość — i to znakomita większość redakcji składała się > z katolików prawdziwych, którzy uważali za swój moralny obowiązek > działać, pisać i występować jawnie. Polityczne, społeczne i gospodarcze > poglądy, jakie wyznawali, były o wiele bardziej skomplikowane, niżby to > mogło wynikać z ówczesnych sądów „Kuźnicy" i „Odrodzenia". Naczelny > redaktor pisma był na przykład zdecydowanym zwolennikiem spółdziel- > czości rolnej. Różnice zapatrywań zaczynały się dopiero od pytania „jak t > o > zrobić?", dotyczyło więc — jeśli wolno użyć tego słowa — technologi > i > zagadnienia. Czytając dziś depesze prasowe zapytuję sam siebie, kim by był > sławny arcybiskup Makarios, gdyby Cypr należał do Grecji. Pewnie takim, co > wyklina za czytanie książek Woltera. Ponieważ jednak Cypr okupują > Anglicy, ksiądz Makarios nie jest dzierżymordą, lecz bohaterem walki > o wolność narodu. Po cóż sięgać po przykłady aż na Morze Śródziemne? Powszechni > e > wiadomo, że w Galicji Wschodniej wiernym sługą narodowości ukraińskiej było > duchowieństwo wschodnie. Co prawda — jak chcą niektórzy — w wielu w > ypadkach rolę > tę grał nie pop, tylko popadia, ale to są już podrzędne szczegóły. > W każdym bądź razie wszystko się działo "w cieniu ołtarza", z którego pod > tym przynajmniej względem biły opary w niczym do opium niepodobne. > Okoliczności historyczne! Trudno przeczyć — zmieniły się one w Polsce. > Od 1953 roku nie ma już dawnej redakcji "Tygodnika Powszechnego", > gdzie przeważała opinia, że każdy może pisać co mu się podoba. Wychodzą > za to „Kierunki", które ostatnio — to znaczy w lipcu 1956 roku R > 12; wystąpiły > z apologią kagańca prasowego. Przewagę zdają się brać ci, o których dawno > temu napisał Julian Tuwim: „Już znakomici katolicy, tylko że jeszcze > niechrześcijanie". Widmo księdza Baki zaczyna straszyć w Polsce. > Jednocześnie prasa marksistowska jakby nieśmiało czy z zażenowaniem, ale zaraze > m > z ufnością i wiarą, wymienia rzeczownik tolerancja. Dowiadujemy się, że dzieci, > które nie biorą udziału w lekcjach religii albo w ogóle są nie chrzczone, bywaj > ą > ostro prześladowane przez kolegów. > — Kilka dni temu Stanisław Mackiewicz opowiadał mi, co zrobili państwo > Eisenhower, kiedy generała wybrano prezydentem Stanów Zjednoczonych. Ochrzcili > się, ponieważ formuła przysięgi prezydenckiej jest religijna. Nie znaczy to, że > obydwoje wywodzą się z rodzin niechrześcijańskich. Nie. Byli po prostu > "religionis nullus", jak mawia wojewoda Kisiel i nikogo to w tym kraju nie tylk > o > nie raziło, ale nawet w ogóle nie obchodziło. Stanisław Mackiewicz opowiadał > mi jeszcze o pewnej młodej parze polskiej, która się zgłosiła do angielskiego > księdza z prośbą o udzielenie ślubu. Duchowny zaprowadził ich do zakrystii i > 8212; > pewnie ku zgrozie obu owieczek — ochrzcił. Sądził bowiem, że wśród Polakó > w też > panują obyczaje, do których Wielka Brytania od dawna przywykła. Przykłady te > uzmysławiają, w jak piękne miejsce nas zaprowadzono i to w imię walki z „ > opium". > W takie mianowicie, w którym aż duszno od nietolerancji i fanatyzmu. Oba te > zboczenia panowały dawniej powszechnie i dokładnie wiadomo, kto je osłabił, > zwalczył a gdzieniegdzie i unicestwił. Uczynili to wolnomyśliciele > najrozmaitszych odmian. Kiedy w roku 1747 Julian Offray De La Mettrie ogłosił > swego "Człowieka-maszynę" — wspó