Gość portalu: Wojciech napisał: > Fakt, przypomnialem sobie. Jak przychodzil dzin rozdania klasowek, Zochowska > przychodzila, siadala, itp. formalnosci z poczatku lekcji, po czym > obwieszczala: "Sluchajcie druga de, praca klasowa wypadla BEZNADZIEJNIE". Po > czym przystepowala do szczegolowego prezentowania punktacji na tablicy, przy > kazdej ocenie demonstrujac, ze tu granica powinna byc taka (wiadomo, procenty), > > ale ona naciagnela, i wystarczy miec tyle a tyle punktow "z plusem" zeby dostac > > ta ocene. "Na korzysc ucznia". Swiete slowa. > > Smiac mi sie chcialo, jak na maturze kolega rabnal sie w sumie katow w > trojkacie i napisal 360 zamiast 180. Nie uzywal tego nigdzie dalej w zadaniu, > ale blad byl blad, mogl spowodowac obnizenie oceny za zadanie. Przy wrednej > nauczycielce. A co zrobila Zochowska? Napisala komentarz: "Uczen musial sie > pomylic, bo nie wierze, zeby nie wiedzial." I nie obnizyla. Cala Zochowska... > > P.s.: A musicie wiedziec, ze za moich czasow nauczyciele mieli scisle wytyczne > z kuratorium jak oceniac zadania na maturze. Nie bylo wiec to takie proste...