Gość portalu: Wojciech napisał: > Jeszcze jedna historyjka z matury. > > Bylismy profilem matematycznym, ale zadania na maturze mielismy takie same jak > ogolny, tylko inna punktacje. Bylo zadanie z przebiegiem zmiennosci funkcji, > proste, ale przy liczeniu drugiej pochodnej zaczynaly wychodzic niezle jaja, bo > > wielomian nie mial calkowitych pierwiastkow, tylko jakies niewymierne. Zadanie > nie bylo przeznaczone do liczenia ta metoda, nalezalo poprzestac na pierwszej > pochodnej, bo profil ogolny tylko tyle umial, a madrzy panowie z kuratorium nie > > uprzedzili nas o tym. Poszla wiec po sali ploty, ze drugirj pochodnej nie > trzeba liczyc. Postanowilem sie upewnic i poszedlem zapytac sie Zochowskiej, > nipy przy okazji brania kartki (nie byla mi wcale potrzebna). > - Pani profesor, czy w pierwszym zadaniu trzeba liczyc druga pochodna? Bo nie > wychodzi. > Na to Zochowska, lekko sie usmiechajac: > - Wojtek, ja nie moge ci powiedziec, co trzeba liczyc, a co nie trzeba, bo > potem zrobisz cos zle i powiesz "Zochowska mi tak powiedziala". > Kiedy juz nieco zrezygnowany z powodu niezbyt wyczerpujacej odpowiedzi > zbieralem sie do odejscia, dodala po chwili: > - Ale moge ci powiedziec, ze gdybym ja liczyla to zadanie, to drugiej pochodnej > > bym nie liczyla... > > Cala Zochowska! > > A ha, przypomnialo mi sie jeszcze jedno powiedzonko. Zawsze przed podyktowaniem > > zadan na sprawdzianie, podlamana naszymi wczesniejszymi wynikami, > oswiadczala: "Zadania sa elementarne". Po czym prezentowala jakas zapisana > kartke mowiac przy tym: "Rozwiazanie wszystkich zadan zajelo mi TYLE". A mi i > tak zawsze bylo za malo czasu...