Gość portalu: perotin napisał: > Owa poprzeczka, ktora kazdy sobie stawia... to niezupelnie tak. Ktos, komu nie > starcza (nie mowie tego w znaczeniu pejoratynym bron boze!!!) wyobrazni zeby > sobie dograc co nieco, chyba - nie wiem - nie zrozumie tego do konca. > > To jest tak, ze im lepszy sprzet, tym mniej wysilku intelektualnego potrzeba na > > wytworzenie (w) sobie ospowiedniego stopnia "odjazdu" podczas sluchania. Jaki > bowiem jest cel audiofilizmu? Stworzyc iluzje sceny (miejsca) mozliwie bliska > wykonaniu koncertowemu. Jezeli cel ten osiaga sie mniejszymi srodkami, to > roznica pozostaje jedynie w komforcie odsluchu - mozna sluchac wczesniej, niz > po polnocy, moga swierszcze sobie cwierkac, szybciej i latwiej mozna wejsc w > nastroj... Sluchalem swoich plyt takze na high-endzie, w swietnych warunkach > (umowiona przedpoludniowa sesja w "Elektrycznej pomaranczy", gosc usiadl sobie > gdzies z tylu i cos sobie czytal) i doprawdy - mimo ogromnej roznicy w jakosci > brzmienia ogolne wrazenia ze sluchania muzyki jako takiej w mojej klitce i na > Creeku nie sa wcale gorsze. Tylko ze tam wlaczylem i odjechalem, u siebie musze > > czekac do nocy i szukac nastroju. > Rozumiem jednak doskonale tych, ktorzy nigdy nie beda w stanie osiagnac owej > asymptoty, a tylko sie zblizyc (co jest zreszta - mowiac scisle - oczywiste z > definicji asymptoty ;-))) > Jak tez zazdroszcze tym, ktorzy rowno przyjemnosc czerpia z czytania nut, co ze > > sluchania. Kwestia takze podejscia do muzyki, czy traktujemy realizacje > partytury w kategoriach piekna czysto dzwiekowego (milego dla ucha), czy > wylacznie jako jej dzwiekowy obraz, jej przedstawienie, podczas gdy sama > architektura dziela jest wartoscia zdecydowanie przewazajaca (nb. taka Sztuka > fugi prawdopodobnie byla przeznaczona do czytania, nie do grania, ew. grania > wylacznie jako pomoc naukowa w studiach teoretycznych; stad mamy wykonania od > klawesynu po cztery saksofony, flety, czy nawet wokalizy!!!). > > Tak wiec wciaz oczywiscie marze o high-endzie, ale raczej ze wzgledu na owa > latwosc sluchania, taka, ze po prostu siadam i widze scene przed soba. To, ze > po sluchaniu duzo lepszego zestawu w o lata swietlne lepszych warunkach > akustycznych wrocilem do Creeka... nie oznaczalo w najmniejszym stopniu, ze > cokolwiek zaczelo mnie razic, albo czegos mi brakowac w jego brzmieniu!!! No > ale mam to szczescie, ze slyszenie roznic nie przeklada sie u mnie na > zwiekszony niedosyt. potrafie sie poczuc jak na zywo, wiec cel zostal > osiagniety. Po prostu nie zawsze jest to mozliwe czy po prostu sie udaje, a > sluchanie jest zawsze pewnym wysilkiem inteletualnym, nie czystym relaksem - z > drugiej strony przy mojej muzyce to byloby niemozliwe (btw, od wszelkich > Vivaldich i Haendlow trzymam sie z daleka, choc znam dobrze). > > I jeszcze kwestia wypowiedzi Polonusa, co w rodzaju (z pamieci): "nie uslyszysz > > wszystkiego, co uslyszysz z...". Podrzymuje swoja teze, ze akurat na tych > audiofilskich realizacjach i tym bardziej odtwarzanych na high-endzie slychac > czesto za duzo. Duzo za duzo. Jesli mowimy oczywiscie o detalach w rodzaju > pocieranie smyczkiem jakby z pozycji samego skrzypka, nie o np. akustyce. Jak > juz gdzies pisalem: na koncertach w kosciele jestem zawsze duzo przed czasem > zeby siedziec w 2 rzedze posrodku i stwierdzam, ze np. w koscielnych nagraniach > > Telarca przegieli pale i nijak sie to ma do rzeczywistosci. Niestety, nie da > sie do konca pogodzic dlugiego, rozlewnego poglosu z selektywnoscia, > rozdzeielczoscia brzmienia - tego typu audiofilskie podejscie moze niestety > prowadzic do NIENATURALNYCH rezultatow. WIec WSZYSTKO slychac, a naturalnosc > bierze w leb. W podobnym nagraniu "zwyklej", choc starajacej sie bardzo > wytworni na przyklad smyczki sie zlewaja, nie slychac tarcia wlosia o struny, > plany sie nakladaja w poglosie, oboje troche gina w tych smyczkach... i jest > tak jak mam byc. Ale potem powie ktos, jak na tym sprzet oceniac. Przeciez > szczegolow nie slychac!!! > > Oczywiscie inna sytuacja jest w jazzie, albo po prostu w swieckiej czy w ogole > koncertoewej (nie koscielnej) klasyce na przyklad, tam faktycznie na zywo > slyczac duzo i nic sie nie zlewa, wiec i na plycie mozna sobie powolic na > maksymalna precyzje. Chociaz w przypadku symfoniki Telarc (opinia niektorych > krytykow) robi ja nadnaturalnie - tzn. czytam czasami o efektach, jakich nie da > > sie uslyszec w najlepszej sali, typu "jakby zawieszenie nad orkiestra, kazda > sekcja slyszalna jednakowo dobrze", co jest po prostu niemozliwe przy duzym i > skomplikowanym skladzie. Polega to na tym, ze miedzy np. blacha a sluchaczem w > pierwszym rzedzie sa smyczki, a miedzy blacha a mikrofonem... pol metra. Nawet > glowny stoi przed dyrygentem. No i mozna zrobic superrozdzielczosc a potem > receznent narzeka, ze nagranie "za dobre" i mu w sluchaniu przeszkadza. Tak > tak, Beethovena wielu slucha z partytura, a brak tej koniecznosci (kiedy > wszystko slychac) jest wada jako odstepstwo od realizmu!!! > > Tak przy okazji Polonusie - znasz Msze luteranska Praetoriusa (DGArchiv) w > nagraniu Gabrieli Consort McCreesha? Arcytrudne i arcyudane, moim zdaniem > wyjatkowo dobrze wywazona proporcja: przejrzystosc - rozdzielczosc - aura > polosowa - gradacja planow. Slychac troche mniej niz u Telarca, ale > jest "miejsce", grupy wokalne w chorze troche mniej sie oddzielaja do siebie, > ale i tak jest w gornej granicy przyzwoitosc w stosunku do zjawisk "na zywo", a > > ten poglos... Niby nie absolutnie idealny (znam jeszcze lepsze)... Ciekaw > jestem co powiesz na temat tego nagrania (czesto sie o nim wpominalo w pismach > hi-fi), ale raczej WYLACZNIE o tej rownowadze, nie o tym, czego tam NIE > SLYCHAC. W kazdym razie i tak sluchac chyba TROCHE wiecej, niz w normalnym > wnetrzu z bliska, choc musialbym posluchac czegos w katedrze w Roskilde, zeby > to ocenic; w kazdym razie u nas w Mateuszu nawet tyle nie ma, choc nie jest > zbyt szerokim, a ja zawsze siedze tuz przed zespolem.