cyberanka78
03.08.08, 00:19
mimo, ze w pazdzierniku minie 6 lat odkad mieszkam w niemczech,
ciagle czuje, ze to nie jest miejsce dla mnie. nie wiem jak to sie
dzieje, ze narod tak blisko (przez granice) mieszkajacy od polski
moze byc tak inny od nas. nie chce tu narzekac, bo od niemcow
dostalam szanse skonczenia studiow i mozliwosc pracowania w
zawodzie, co w polsce mysle, ze nawet teraz nie zawsze jest mozliwe.
ale mimo wszystko mantalnosc niemiecka mnie powala na lopatki. w
kazda niedziele, gdy wiem, ze mam isc do pracy, notabene dobrze
platnej, ogarnia mnie depresja. wiem niejeden moze powiedziec, ze
wydziwiam, bo przeciez polakowi, ktory wyjechal za granice, skonczyl
tam studia i pracuje "godziwie" poszczescilo sie i ja to cenie,
jednak nic nie poradze na to, ze nie moge wytrzymac z ta niemiecka
mentalnoscia. nie bede sie tu rozwodzic nad tym, co mi w niemcach
nie pasuje, bo kazdy, kto tu mieszka zna to pewnie z autopsji, po
prostu pisze to z nadzieja, ze moze nie jestem sama w tym temacie i
moze ma ktos z was jakis sposob na to, bo mi nie przychodzi nic do
glowy poza tym, zeby podszkolic angielski i sie stad wyniesc.
obawiam sie jednak, ze to nie jest problem niemcow, tylko moj, ze
nie moge zaakceptowac ich innosci od polakow, ze ciagle przeszadza
mi ich planowanie, sztywnosc, poukladanie, rozwodzenie sie na temat
kazdej pierdoly itd. jasne, ze my polacy w niektorych dziedzinach
mozemy podziwiac niemcow, naprawde nieraz bedac w polsce mam
wrazenie, ze jestesmy w tyle z niektorymi rzeczami, jak uprzejmosc w
urzedach, wlasnie ow ordnung i moglabym wymienic pare inach rzeczy,
ktore zapewne tez wam pryzchodza do glowy. jednym slowem czuje sie
gdzies posrodku miedzy polska a niemcami, a jednak mieszkajac tutaj
totalnie obco. oczywiscie koledzy w pracy uwazaja mnie dawno jako
jedna z nich, bo przeciez polak jest jak kameleon, potrafi sie
dopasowac, jednak w srodku cierpie i czuje, ze to nie jest to, to
nie jest zycie, to jakas cholerna wegetacja, z kasa w kieszeni, ale
psychiczna wegetacja. praca dom praca dom ... obowiazkowe wyjscie do
kina w weekend, praca dom praca dom, obowiazkowe wyjscie do knajpy i
tak kolko. a niedziela jak powiedzialam dzien swiety, ktorego nie
cierpie ze wzgledu na to, ze nazajutrz zaczyna sie znienawidzona
praca ze sztywniakami za komputerami, ktorzy nawet jak z toba wypija
dzis dziesiec piw nazajutrz dalej sa obcy. aha i jeszcze to ich
chwalenie, ktore kazdy tu uwaza za normalnie, nie moge tego strawic,
filozofowanie. tutaj to nawet zawiadowca na stacji czuje, ze jego
praca to misja, i potrafilby zapewne godzinami z pasja opowiadac na
czym polega jego robota. ehhh, powiedzcie, czy ja wydziwiam?
nienawidze robic czegos do czego czuje sie zmuszana, a z drugiej
strony cenie to, ze mam prace, bo wielu jej nie ma, zdaje sobie z
tego sprawe. wiem tez, ze nie wszystko jest czarne i biale, niemcy
powiedzmy sa dla mnie ciemna strona mojego zyciorysu, mam nadzieje,
ze juz niezadlugo... jezeli ktos z was ma patent moze rade, w jaki
sposob zdolal sie zaaklimatyzowac to prosze o nia, dzieki pozdrawiam!