secret_ary
26.11.17, 23:55
Od niedawna pracuję jako sekretarka na uczelni wyższej, publicznej. Moim przełożonym, kierownikiem katedry jest młody dr habilitowany (przed 40). Spokojna, cicha osoba, lubiany przez studentów i pracowników. Celowo o tym wspominam w kontekście sytuacji, o którą chciałam zapytać. Otóż codziennie rano sprząta u nas pani, taka w wieku emerytalnym. Kilka dni temu usłyszałam, jak głośno upominała mojego przełożonego, żeby zwrócił uwagę pracownikom naukowym, żeby nie jedli w pokojach bo kruszą (!), a ona musi to sprzątać... Pomyślałam sobie – WTF, przecież to jej praca! Ale nic to. W piątek rano mój przełożony miał zajęcia, w pośpiechu brał materiały i niechcący strącił na podłogę kubek z kawą. Wszystko się rozbiło i rozlało, a ponieważ śpieszył się na wykład, poprosił mnie, żebym poprosiła o uprzątnięcie tego panią sprzątającą. Ta przyszła, wkurzona, mówiąc że „nie będzie po wszystkich sprzątać”, i najlepsze to: „jak gówniarz wylał to niech sam po sobie uprzątnie, mogłabym być jego matką, kręgosłup mnie boli, matka go nie wychowała” itp. Przyznam, że mnie zamurowało. Pani ta, dodam, znana jest na uczelni z takiego zachowania. Najgorsze, że było tam akurat dwóch studentów, którym udzielałam informacji, i którzy to wszystko słyszeli… Potem jednak zaczęłam się zastanawiać, czy profesor postąpił zgodnie z SV, zostawiając bałagan do uprzątnięcia dwa razy starszej od siebie, być może schorowanej kobiecie? Z drugiej strony, spóźniłby się na wykład – i tak źle, i tak niedobrze…