wiesia.and.company
23.01.23, 00:14
Umarła nad ranem o 5.00 w piątek. Dzielnie walczyła z niewydolnością nerek, z PNN. Wyniki kreatyniny i mocznika miała stabilne, utrzymujące się ponad normy, ale nieustannie w tym samym przedziale. Chodziłam z nią na kroplówki dwa razy w tygodniu od 3 lat i ponad 3 miesięcy, spokojnie znosiła te podskórne wlewy. Ogłuchła dwa lata temu zupełnie, miała chore serce, kamień w woreczku żółciowym, chorą tarczycę, polipy w jednym uszku, w drugim wycinanego raka, dwukrotnie wycinanego. Ale on odrósł i ostatecznie zaczął dusić moją dzielną, waleczną Leosię - przywykłą do walki, bo urodziła się z zaburzeniami ruchowymi, z hipoplazją móżdżku (nie mózgu - była niesłychanie inteligentna, tylko móżdżku). Tego dnia jeszcze była na siusiu, zrobiła kupkę, była ożywiona (chociaż kruchutka), interesowała się jedzeniem, ale mało już jadła - choć jadła. I nad ranem przyszła duszność. Pojechałam z nią na dyżur i tu Leosia odeszła - lekarze pomogli jej uniknąć uduszenia.
I w ten sposób odeszła moja najukochańsza, najmądrzejsza, kochająca mnie i z wzajemnością, moja piękna drobniutka Leosia. I została po niej ogromna pustka, moje 3 koty są inne, Tylko ona była przylepą, mądrą i kochającą. Byłyśmy ze sobą prawie 16 lat, a nasza bliskość była wyjątkowa. Przez cały ten czas karmiłam Leosiankę z ręki, podsuwając pod podskakującą główkę wszystkie kąski. I spałam z głową objętą przez łapki Leosi i słyszałam jej oddech.
Leosia we mnie tkwi i będzie tak do końca mojego życia. Dziękuję Ci, Leosiu, że byłaś ze mną, to były piękne lata.