dzidzia_bojowa
04.11.11, 10:57
Czyżby permanentne zadowolenie? Trochę więc pomarudzę trzymając się konwencji forum. Tego forum.
Zacznę od tego, że nie lubię świąt. A właściwie nie lubię całego przedświątecznego okresu włączając w to Wigilię. O mdłości przyprawiają mnie reklamy, świąteczne pioseneczki, te wszystkie dżinglbele. I jak ludzie wariują w sklepach napychając do granic wózki sklepowe jakby miała wybuchnąć wojna. A potem przymusowe spotkanie z rodziną, której w większości nie lubię. Zwalają mi się na głowę bo mam duże mieszkanie w turystycznej miejscowości, zapełniają sobą całą moją przestrzeń życiową. Niektórzy nie uważają za stosowne przywieźć ze sobą czegokolwiek by odciążyć mnie w przygotowaniach. Wyjątkiem jest moja ukochana Mana, która dla mnie jest bohaterką bo bez szemrania co roku lepi dwa miliony uszek i nie chce pomocy.
Dostaję dreszczy na myśl, że to już niedługo i że będę musiała spać na materacu w kuchni, że wszyscy będą się obżerać, świętować a ja z całą pewnością w któryś dzień świąteczny będę w pracy( tradycja!), że odetchnę dopiero po Nowym Roku.
Co roku obiecuję sobie, że kolejne święta spędzę w ciepłych krajach z dala od "ukochanej" rodziny i i jej roszczeń i co roku wybija mi się to z głowy. Po pierwsze za nic nie dostanę urlopu, bo wtedy właśnie potrzeba ludzi w firmie a po drugie- z niezrozumiałych powodów Mama lubi te spędy i mimo wszystko nie chcę Jej robić przykrości.
Poza tym już wiem, że wyjazd do Londynu w listopadzie nie dojdzie do skutku. Bardziej prawdopodobny jest termin lutowy
Ufff! Aby do 3 stycznia jakoś przetrzymać! Muszę się zaopatrzyć w dużą ilość melisy i innych środków uspokajających.