aard
10.06.03, 15:07
"PRACA"
Witajcie.
Dziś postanowiłem napisać Wam o swojej pracy. Pamiętacie "American
Beauty"? "Moja praca polega na wchodzeniu w dupę kierownictwu i opieprzaniu
tych, co stoją niżej ode mnie. Poza tym raz dziennie idę do toalety zwalić
konia, fantazjując o życiu, które nie tak bardzo przypomina piekło". ("that
doesn't so closely resemble hell" Cytuję z pamięci, więc wybaczcie
nieścisłości.
A teraz o mojej pracy. Obecnie polega ona na nierobieniu niczego (jak Kasia
Klich) w taki sposób, żebym wyglądał na skrajnie zajętego i krańcowo
wyczerpanego stawianymi mi przez firmę odpowiedzialnymi zadaniami. Chyba mi
się udaje, bo jakoś ostatnio Ci, co nie muszą chcieć czegoś akurat ode mnie,
omijają mnie z dość daleka. Pozostali i tak albo mogą mi skoczyć, albo ja
mogę skoczyć im, więc wszystko jedno. Co ciekawe, i jedni i drudzy ostatnio
siedzą cicho.
Właściwie jedynym moim obowiazkiem ostatnio, a zarazem cholernie upierdliwym,
jest odbieranie telefonów. Wkurza mnie to maksymalnie, bo do niedawna
siedziałem pod jednym numerem, gdzie miałem 5-10 rozmów dziennie. Teraz bywa,
że naraz dzwonią cztery aparaty, do których odebrania są dwie osoby i do tego
prawie nie ma momentów, żeby nie dzwonił co najmniej jeden. Tak przez osiem
godzin z okładem, czuję się trochę jak Ciechowski przed zawałem.
Jeden z prezesów mojej firmy jest skończonym, bufunowatym, chamskim
erotomanem, który uprawia psudoszarmanckość w odniesieniu do KAŻDEJ kobiety,
a tak naprawdę widać, że do większości się po prostu (mimo swoich 61 lat) się
ślini. Poza tym potrafi kazać nie zawracać głowy sobie i swoim gościom w
sytuacji, gdy jeden z nich zablokował wyjazd samochodem innego gościa firmy,
choć akurat nie tak - prezesa zdaniem - ważnego. Ten biedak musiał czekać
prawie pół godziny bo ksiądz był u Prezesa...
To tyle o mojej fascynującej pracy niegdyś asystenta Zarządu, a obecnie
członka Zespołu Tłumaczy.
Następny odcinek pt. "Dom" wkrótce.