GoĹÄ: lo_ho
IP: *.238.spine.pl
14.05.15, 02:07
Dobry wieczór. Niedawno urodziłam przedwcześnie (35 tydzień) dziecko. Poród zaczął się znienacka odejściem wód. W szpitalu (kliniczny, świetna opieka neonatologiczna, duże miasto) zaproponowano próbę zatrzymania porodu. Próba trwała 15 godzin i nie powiodła się. Przez ten czas rozwijała się niechciana, ale całkiem zwyczajna akcja porodowa: skurcze, rozwarcie, później ból. Wszystko w samotności, na leżąco, bez możliwości wstania do toalety, ani nawet dotykania własnego brzucha. Nie miało miejsca nic, czego uczyłam się na szkole rodzenia o współczesnym podejściu do porodu: nie było intymności, obecności bliskiej osoby (nie pozwolono jej wejść), swobody poruszania się. Po tym cesarka.
Mimo, że medycznie wszystko skończyło się dobrze, to mam wielki żal do...no właśnie, sama nie wiem do kogo. Do systemu? Byłam gotowa na wiele: ból, komplikacje, cesarkę, ale nie na samotność. Mam żal o to, że moja fizjologiczna, ale hamowana lekami akcja porodowa nie była w ogóle uznana za poród. O to, że lekarz dyżurny bezdusznie rozdzielił mnie z miotającym się bezsilnie na korytarzu ojcem dziecka, bo...tak i koniec. O to przede wszystkim, że wbrew zasadom i ludzkiej przyzwoitości, po porodzie zdrowej córeczki (10 pktow Apgar), nie pokazano mi jej, nie zobaczyłam nawet jej buzi! Pokazano mi ją dopiero prawie dobę później. W książeczce zdrowia zaś wpisano nieprawdę, że po porodzie miał miejsce kontakt "ciało do ciała"...coś, na co nawet szansy nie miałam z powodu procedur.
Próbowałam sobie tłumaczyć, że lepiej, że mam to już za sobą i nie muszę się martwić o przebieg porodu i nasze zdrowie, ale cały czas siedzi we mnie rozczarowanie, poczucie straty, bezsilności wobec bezdusznych struktur i procedur.Czuję się skrzywdzona przez nieludzki i brutalny system, pozbawiona czegoś ważnego. Czasem nawet pojawia się dość absurdalna myśl, że nie poznałam swojego dziecka, kiedy przestawało być częścią mnie, a więc nie mogę być pewna, że dziecko, które dostałam następnego dnia "od szpitala" pod opiekę to rzeczywiście moja córka...
Krępuje mnie to "użalanie się nad sobą". Wiem, że ludzi spotykają prawdziwe dramaty- śmierć, choroba. Ja tymczasem odczuwam tak silne emocje, mimo, że właściwie nic strasznego się nie stało. Co mogę z tymi emocjami zrobić?