Gość: irys
IP: *.146.19.18.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl
20.04.17, 10:06
Cześć,
pytanie jak w temacie... nie mogę się ogarnąć po porodzie. Mam córkę, która urodziła się miesiąc temu. Poród odbył się przez cc ze wskazań medycznych, co trudno mi było zaakceptwać, szczególnie, że całą ciążę czułam się bardzo dobrze - i psychicznie i fizycznie. Schody się zaczeły po 35 tc kiedy właśnie okazało się, że cięcie będzie konieczne. Przed operacją bardzo się bałam ale, że należę generalnie do tych bardziej przebojowych zebrałam się do kupy i wszystko było ok. Dziecko urodziło się zdrowe. Ja byłam po cc w takim stanie, że mąż siedział ze mną w szpitalu 24 godziny na dobę i pomagał. Po wyjściu tak samo. Łącznie był w domu ze mną 3 tygdnie. Od tygodnia jestem sama i nie wiem jak mam się ogarnąć. Póki był ze mną to się trzymałam, ale gdy mam spędzać z córką całe dnie jestem załamana. 4 tygdnie po cc ciągnie nie jestem w pełni na chodzie. Poruszam się jak stara baba, szuranie własnych kapci po podłodze doprowadza mnie do szału. Jak czytam, że ktoś tydzień po cc mył okna to się zastanawiam "jakim cudem"? Mysleliśmy kiedyś o dwójce dzieci, w tej chwili moja wyobraźnia nie obejmuje dodatkowego zajmowania się dwulatkiem, bądź trzylatkiem.
Ponadto nie możemy się z córką dostroić. Karmię ją piersią, spodziewałam się jakiejś bliskości z tym związanej, nie tylko pożywienia, a wygląda to tak, że córa je 10 minut i odpycha pierś. Potem przy dobrych wiatrach śpi, ale od tygodnia mniej więcej zaczęły męczyć ją gazy i spanie w ciągu dnia zamieniło się w koszmar. Ma nieukojone napady płaczu i choćbym nie wiem co robiła - płacze, czy właściwie drze się w niebgłosy. Pediatra mówi, że do 3 miesiąca to norma, dała nam kropelki i kazała przeczekać... a ja już nie mogę. Ten krzyk sprawia, że wariuję. Nie jestem w stanie nic zrobić. Już pomijam dom i sprzatanie, bo to nigdy nie był mój priorytet i wychodzę z założenia, że są ważniejsze rzeczy. Ale ja nie mam nawet czasu zjeść, a co dopiero mówić o ugotwaniu np. obiadu. Wydaje mi się, że nie padliśmy z głodu tylko dlatego, że mamy podrzucają nam jedzenie. Ciągła aktywność w dzień córki powoduje, że jestem zajęta w 100% nią a i tak efekt jest marny. Nie mam jak iść do wc, więc chodzę z nią. Nie mogę nawet po karmieniu nasmarować sobie brodawek maścią bo od razu ją muszę odbić (to sprawia, że karmienie jest coraz bardziej nieprzyjemne, bo choć wiem, że przystawiam ją do piersi dobrze to brdawki mam cały czas bardz wrażliwe). Jak tego nie zrobię momentalnie ulewa, bo je za dużo i za szybko (niezależnie czy jadła gdzinę wstecz czy trzy). Próbuję ją nosić, ale ze względu na ból brzucha jestem w stanie tylko parę minut. Nie umiem jej uspokoić ani ukoić jej płaczu.
Nie mam absolutnie szans na zadbanie o siebie nawet w podstawowym stopniu. Czuję się jakbym miała syndrom sztokholmski, wiem, że to nie depresja bo miałam już kiedyś epizod depresyjny i mniej więcej wiem z czym to się je.
Do tego dochodzą moje problemy z kompletnym nieakceptwaniem siebie po ciąży i porodzie, mimo iż w ciąży o siebie dbałam - smarowanie, basen, dobre jedzenie...
Tracę po prostu do wszystkiego serce i obawiam się, że dziecko zaraz to poczuje. Mam też obawy, że mąż widząc to wszystko, straci serce do mnie, szczególnie, że ja nie mogę mu naprawdę nic zarzucić. Nie mogłabym od niego wymagać więcej.
Proszę, może jak ktoś to przeczyta i zerknie z boku może napisze coś senswnego co da mi do myślenia. Łapię się na myśli, że decydując się na dziecko popełniłam kolosalny błąd.