limetka77
18.03.06, 02:01
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że nie mam zamiaru nikogo zniechęcać do
astrologii, gdyż sama interesuję się nią od dawna i absolutnie nie poddaję w
wątpliwość, że działa - inaczej by mnie tu nie było

Natomiast z lekkim
rozbawieniem (przechodzącym czasami w lekkie rozdrażnienie) obserwuję osoby,
które wszystkie, absolutnie wszystkie sytuacje życiowe sprawdzają
astrologicznie, muszą na nie znaleźć jakieś uzasadnienie w horoskopie, niczego
się nie podejmą, jeśli aktualne tranzyty nie są zbyt pomyślne, a wszystkie
swoje niepowodzenia zwalają na jakieś napięciowe układy. Stąd już tlyko krok
do obsesji, bezwolnej postawy wobec życia, a wręcz uzależnienia. Tylko
patrzeć, jak niektórzy adepci astrologii będą się tłumaczyć przed szefem w
pracy, że czegoś nie zrobili z powodu kwadratury Merkurego, będą się obawiali
zagotować wodę na herbatę, bo jakiś nieciekawy układ aktualnie siedzi na
osiach i jeszcze im się czajnik spali

, albo będą pisali długie i
pracochłonne artykuły i posty na temat współzależności tego, co jedli na
śniadanie od aktualnej pozycji Księżyca w znaku

Owszem, przyznaję, że co
dla kogo istotne, jest rzeczą względną, ale mnie to się od razu kojarzy z tymi
absurdalnymi i niczemu nieprzydatnymi badaniami naukowymi, za które
przyznawane są Anty-Noble - np. prace norweskich biologów, którzy badali
wpływ piwa, czosnku i śmietany na apetyt pijawek

Nie mówiąc o tym, ze taka
osoba jest nieznośna dla otoczenia w sposób, który bardzo trafnie opisał
Hattric w innym wątku - "Aloes jest dobry na wszystko"

Można tu jeszcze
dodać - "Kto o czym, jak o czym, a nasza Marysia zawsze o pierogach"