dom-za
15.08.15, 12:24
Trzy tygodnie temu rozpoczęłam bieganie. To moje zupełne początki, jestem słaba, brak kondycji, kiedyś wyćwiczona, dziś zapuszczona. Chcę zrzucić sadełko i wyrobić sobie kondycję, która umożliwiałaby mi bardziej aktywny styl życia: rower, biegi, chodzenie po górach itd. Trochę poczytałam o biegach. Na razie są to marszobiegi bez planu. Nie wdrożyłam żadnego planu z tej przyczyny, że mam zmienny teren - pod górę nie dam rady biec, więc na razie biegnę ile się da po prostym terenie i w dół:), a pod górę maszeruję. Dbam jedynie o długość tych treningów, żeby trwały ok. godzinę. Truchtam bardzo powoli, w tempie marszowym, zwracam uwagę na tętno, a i tak wiadomo przychodzę zlana potem (to akurat mnie cieszy). Nie chcę się szybko zniechęcić, chcę biegać non stop (teraz to jest co drugi dzień, choć już mi brakuje aktywności w ten dzień bez treningu), przez cały rok. I tu moje pytanie: ponieważ tak się zachęca do wykonywania planu marszobiegów, w którym zmienia się proporcja marszu na korzyść biegu, a ja tego nie robię, nie zmuszam się, gdy trudno mi biec, tylko przechodzę do marszu, gdy tylko zaczyna się zadyszka. Pytanie, czy jednak nie powinnam zmuszać się do biegu w ramach jakiegoś planu czy czekać na naturalne pojawienie się kondycji? Jeśli chodzi o efekty, to widzę po ciele, że ciut spadłam na obwodach, ciało stało się jakby ciut zwięźlejsze, twardsze. Od miesiąca trzymam też dietę, po tygodniu odczucia głodu, jakoś nawet bez trudu udaje mi się ją utrzymać. Plan jest długofalowy, ale wyraźnego przypływu mocy nie czuję. Po podbiegnięciu pod leciutką górkę 100 metrów mam dość. Dlatego przechodzę do marszu. Stare wygi proszę o poradę. Jak długo czeka się na wzrost kondycji pozwalającej na nieprzerwany bieg. Czy jednak trzeba by trzymać się planu i trochę się zmusić, czy traktować się łaskawie:)? Z góry dzięki!