goryczkowa111
10.04.15, 16:14
Drodzy tłumacze literatury wszelakiej ;)
Czy moglibyście na chwilę wrócić pamięcią do czasów, kiedy byliście poszukującymi zleceń żółtodziobami, a liczba przetłumaczonych książek w waszym portfolio wynosiła 0 (słownie: zero)?
Może opowiedzielibyście trochę, jak to było z tą pierwszą zleconą wam do przetłumaczenia powieścią/poradnikiem/leksykonem itp.? Szczęście? Znajomości? A może byliście jak ta kropla, co skałę drąży?
Przeczytałam już kilka wątków, gdzie przewija się ten temat i odniosłam wrażenie, że niby tak oczywista i prosta metoda, jak rozsyłanie do wydawnictw maili z załączonym cv, raczej nie przynosi skutku, bo osoba bez przełożonej pozycji na koncie raczej nie ma co liczyć na odpowiedź.
Jestem po lingwistyce, mam niewielkie doświadczenie w tłumaczeniach specjalistycznych z angielskiego i hiszpańskiego i w pracy jako redaktor. A tak mnie kręcą te tłumaczenia literackie, że uparłam się i książki chcę tłumaczyć. No, na razie to właściwie jedną, a raczej wszystkojedną.
Ja oczywiście wyślę te maile, będę dzwonić, wysyłać próbki (jeśli jakieś dostanę) i w ogóle będę jak Tomi Li Dżons, ale ciekawa jestem, jak to było z wami.
Może jest tu ktoś, kto myśli, że tortu starczy dla wszystkich i zechce podzielić się swoimi doświadczeniami albo udzielić żółtodziobowi wskazówek?