ignorant11
01.05.10, 12:19
Piloci do końca chcieli posadzić maszynę
Piloci mający wiele godzin nalotów na Tu-154 postanowili zabrać głos po
tym, jak premier Donald Tusk publicznie wykluczył możliwość awarii
remontowanej w rosyjskiej Samarze sowieckiej konstrukcji. Jak twierdzą,
przebieg zdarzeń na lotnisku w Smoleńsku wskazuje na poważne uszkodzenie
maszyny.
Do tej pory, ze względu na dobro śledztwa, milczeli. Czarę goryczy
przelały jednak coraz bardziej natarczywe i w żaden sposób
nieudokumentowane próby obarczania odpowiedzialnością za katastrofę
prezydenckiego samolotu z 10 kwietnia na lotnisku w Smoleńsku mjr.
Arkadiusza Protasiuka. Podobnie jak rodziny katyńskie piloci zwracają
uwagę, że na pogrzeb kapitana w Grodzisku Mazowieckim nie raczył się
pofatygować żaden z członków rządu. To niechlubny precedens w historii
lotnictwa.
Założenie, że prezydencki Tu-154M właściwie do samego kontaktu z ziemią
był technicznie sprawny, a winę za wypadek ponoszą piloci, jest co
najmniej nie na miejscu - uważają piloci, którzy wylatali wiele godzin na
tutkach. W ich ocenie, załoga prezydenckiej maszyny była zespołem
znakomitych specjalistów, a przebieg zdarzeń w Smoleńsku wskazuje na
awarię maszyny. - To, co się działo z samolotem od wysokości ok. 200 m,
jest nienormalne i wygląda, jakby piloci stracili sterowność nad maszyną.
Jeśli tak, to katastrofy nie dało się uniknąć - oceniają.
"Nasz Dziennik" dotarł do pilotów latających na Tu-154. Nie chcą, by
publicznie ujawniono ich nazwiska. Jednak postanowili zabrać głos w
dyskusji, widząc, jak ich koledzy po fachu są bezpodstawnie obciążani za
spowodowanie katastrofy prezydenckiego tupolewa. W ocenie pilotów,
publiczne wypowiedzi m.in. czołowych polityków, sugerujące, że samolot do
chwili rozbicia działał bez zarzutów - podobnie jak zakładanie błędu
pilotów czy nacisków na nich - są oburzające, szczególnie że nie znamy - a
być może nigdy nie poznamy - zapisów z tzw. czarnych skrzynek. W ocenie
lotników, to, co działo się przed katastrofą z samolotem, jest rzeczą
niebywałą w sprawnie działającej maszynie. - To, co się stało na ostatnim
etapie lotu prezydenckiego samolotu, to nie było żadne podejście do
lądowania, to był wynik tego, co się wydarzyło wcześniej, i to wymaga
ustaleń - oceniają. Z pozostawionych śladów wynika, że samolot nad samą
ziemią zawadził o drzewo - brakuje jednak informacji, jaką częścią i czy
to było przyczyną dalszych zdarzeń - samolot mógł już wcześniej nie mieć
sterowności. Z pojawiających się relacji można wnioskować, że piloci
wiedzieli, na jakiej byli wysokości, byli nawet o tym ostrzegani, ale
najwyraźniej nie mogli zareagować.
- Na pewno robili wszystko, by ratować życie swoje i ludzi na pokładzie,
ale mając niesterowny samolot, nie mogli nic zmienić - mówią nasi
rozmówcy. Co zatem mogło przyczynić się do katastrofy? Być może doszło do
zalodzenia płatowca lub wlotów powietrza do silnika. To prawdopodobne, bo
z danych meteorologicznych wynika, że panowały ku temu warunki. Gdyby
założyć, że w wyniku zalodzenia doszło do uszkodzenia silnika środkowego,
który umieszczony jest nieopodal instalacji hydraulicznej odpowiadającej
za przeniesienie sterowania samolotem i uszkodzenia tej instalacji, piloci
straciliby kontrolę nad maszyną, zarówno w położeniu horyzontalnym, jak i
wertykalnym. - Wydaje się, że nie można tu mówić, iż pilot schodził, bo
chciał być nisko nad ziemią, czy przed czymś uciekał. Pilot nie miał
sterownego samolotu - dodają. Relacje świadków wskazują też, że pilot Tu-
154M przed upadkiem próbował jeszcze podejść do góry - bezskutecznie - co
także może wskazywać na utratę kontroli nad samolotem. W ocenie pilotów,
od chwili kiedy Tu-154M znalazł się na wysokości ok. 200 m, z samolotem
działy się dziwne rzeczy i wygląda to tak, jak gdyby samolot nie był już
pilotowany, a po prostu spadał.
Rozsypywał się w powietrzu?
Piloci uważają, że także wielkość zniszczeń maszyny przemawia za wersją
jej awarii. Ich zdaniem, samolot rozpadł się - ale nie w powietrzu, jak
niektórzy sugerują - ale przy kontakcie z ziemią. Pół beczki, jakie
wykonał samolot, spowodowało, że kadłub był nierównomiernie obciążony i
maszyna już po zderzeniu z ziemią zaczęła się rozrywać - górna część
kadłuba jest słabiej chroniona, stąd mogą wynikać wielkie zniszczenia.
Mniejsze uszkodzenia maszyny byłyby możliwe, gdyby samolot uderzył o
ziemię podwoziem. Wówczas mimo dużej prędkości samolotu i szybkości jego
zniżania do ziemi byłaby szansa, że ktoś by przeżył. Pod siedzeniami
znajduje się bowiem jeszcze strefa bagażowa, ciągnąca się przez cały
kadłub, która stanowiłaby dodatkową ochronę. - Także pasy bezpieczeństwa
pracują w "normalnym" położeniu samolotu. W pozycji "odwróconej", przy
zderzeniu z ziemią górnej części kadłuba, pasy dodatkowo mogły ciąć
tułowia ludzi - ocenia jeden z pilotów.
Zdaniem lotników, ogólnie Tu-154 był stosunkowo dobrym samolotem, miał
jednak kilka czułych punktów. Dlatego warto przyjrzeć się katastrofom,
jakim ulegały te maszyny. Wiele z nich było właśnie efektem awarii
drugiego silnika, który następnie niszczył instalację hydrauliczną
odpowiadającą za sterownie samolotem. Skoro tak, to dlaczego wersja awarii
maszyny została tak szybko odrzucona na boczny tor przez rosyjskich
śledczych? Przecież pierwsze dość kategoryczne zapewnienia, że samolot był
sprawy, pojawiły się już dzień po katastrofie. Czy może to być związane z
faktem, że rozbity samolot niedawno przechodził remont generalny w
zakładach rosyjskiego producenta? Czy wówczas coś mogło zostać przeoczone?
Piloci musieli wiedzieć, co robią
Wśród hipotetycznych przyczyn katastrofy pojawiają się także tezy
dotyczące sposobu podejścia do lądowania i korzystanie - bądź nie - z
systemów wspomagających ten proces. Czy piloci mogli się pomylić w
przypadku, gdyby lądowali "na radiolatarnie"? W ocenie doświadczonych
lotników, to mało prawdopodobne, zwłaszcza że pogoda w okolicach Smoleńska
była stabilna, nie wiały mocne wiatry, a panująca wówczas mgła świadczyła,
iż nad lotniskiem zalegała masa stojącego powietrza. Mimo ograniczenia
widoczności lądowanie w takich bezwietrznych warunkach nie jest trudne, a
samolot łatwiej naprowadzić dokładnie na pas startowy. - Uważam, że cała
kampania mająca sugerować błędy pilotów, naciski na nich, jest nie na
miejscu. Jako pilot uważam, że trzeba zrobić wszystko, by nie dopuścić do
bezpodstawnego oskarżania lotników - podkreślił nasz rozmówca. Jak dodał,
przypadku tupolewa nie można też łączyć linią prostą z katastrofą w
Mirosławcu, gdzie wskazywano na słabe wyszkolenie załogi. - To są dwa
zupełnie różne wypadki - dodał. Piloci zgodnie twierdzą, że przede
wszystkim trzeba wyjaśnić, z jakich powodów samolot pod koniec lotu nie
był sterowny. Te informacje muszą zawierać czarne skrzynki, a odczytać
powinni je polscy specjaliści.
- Śledztwo może się toczyć dalej, ale zapisy skrzynek powinny być już
szerzej znane. Ich odczyt nie jest aż tak czasochłonny. Moim zdaniem,
maszyna nie pozwoliła na wykonanie tego, co chcieli piloci. Dowiedzmy się,
dlaczego - zauważył nasz rozmówca.
Warto przypomnieć, że tuż po katastrofie dr inż. Ryszard Drozdowicz,
pilot, specjalista ds. aerodynamiki lotnictwa, analizując wypadek,
sugerował, iż błąd pilota był mało prawdopodobny. Zaznaczał wówczas, że
okoliczności mogą wskazywać na poważną awarię lub zablokowanie układu
sterowania.
Marcin Austyn
>> Na początek <<
W dziale:
Środowisko pilotów jest oburzone nachalnymi próbami przesądzania, jakoby
powodem katastrofy prezydenckiego Tu-154M był błąd kapitana maszyny mjr.
Arkadiusza Protasiuka
Piloci do końca chcieli posadzić maszynę
Wątpliwości, na które zwracają uwagę piloci:
Platforma dorżnęła IPN
Nie liczyłem na marszałka Komorowskiego