bolko_turan
04.05.04, 11:02
Tygodnik "Wprost", Nr 1119 (09 maja 2004)
http://www.wprost.pl/ar/?O=59698
Tylko Polacy mogą nas uratować - mówią zgodnie burmistrzowie
wschodnioniemieckich miast, m.in. Frankfurtu nad Odrą, Goerlitz,
Neubrandenburga, Schwedt czy Eggesin. Dziesiątki miejscowości w
przygranicznych landach dawno opuścili najlepsi specjaliści, a wciąż opuszcza
je młodzież. Wschodnie prowincje Niemiec upadną, jeśli nie ściągną setek
tysięcy Polaków do pracy - zdają sobie sprawę lokalne władze. I oferują
Polakom udogodnienia w zakładaniu firm, preferencyjne kredyty, mieszkania i
socjalne przywileje.
Niemieckie osadnictwo na prawie polskim
Historia zatoczyła koło: osiemset lat temu na terenach polskich pojawiło się
osadnictwo na prawie niemieckim, co oznaczało specjalne prawa dla Niemców
osiedlających się na polskich ziemiach i wnoszących wyższe standardy
cywilizacyjne. Po ośmiuset latach mamy swego rodzaju osadnictwo na prawie
polskim w Niemczech: Polacy może nie wnoszą wyższych standardów
cywilizacyjnych, ale na pewno wigor, energię i chęć osiągnięcia sukcesu. Jest
paradoksem, że mentalnie wschodnie landy Niemiec przypominają polskie tereny
popegeerowskie. Gdy jeździliśmy po opustoszałych częściowo miastach i
miasteczkach wschodniej części byłej NRD, widać było tę samą co na terenach po
PGR wyuczoną bezradność, apatię i tęsknotę za komuną.
Niemal czternaście lat po zjednoczeniu Niemiec i wpompowaniu we wschodnie
landy ponad biliona euro ich mieszkańcy nie tworzą nowoczesnego, żywotnego
społeczeństwa, lecz zachowują się jak więźniowie wypuszczeni z obozu
koncentracyjnego. Pod względem społecznym wschodnie tereny Niemiec są niczym
poligon poatomowy gdzieś w Kazachstanie: istnieje tam jakaś infrastruktura,
ale nie ma życia. To najbardziej ewidentny przykład klęski europejskiej
polityki socjalnej: chroniąc obywateli przed ryzykiem i konkurencją, produkuje
się społeczne kaleki. I nic dziwnego, że nic nie dało wpompowanie
gigantycznych pieniędzy: na rehabilitację po ciężkim wypadku wydaje się
wielokrotnie więcej niż na profilaktykę, a i tak zwykle nie udaje się
przywrócić pełnej sprawności. Mieszkańcy byłej NRD są właśnie takimi
rekonwalescentami po ciężkim wypadku, na stałe uzależnionymi od opieki państwa.
- Pomijając brak idei, odwagi i błędy polityczne, jednym z powodów kryzysu w
byłej NRD są zmiany w społecznej mentalności po latach sowietyzacji,
decydowania za ludzi, dławienia indywidualnej przedsiębiorczości i wychowania
w poczuciu, że państwo o wszystko się zatroszczy. Te same błędy popełniono po
zjednoczeniu, już w warunkach wolnego rynku: najpierw szermując obietnicami
bez pokrycia, potem rozkładając gigantyczny parasol ochronny. Zamiast
zintegrować byłą NRD, zrobiono z niej wielką czarną dziurę na mapie Niemiec -
komentuje dla "Wprost" prof. Arnulf Baring, niemiecki historyk i politolog. W
efekcie nowe landy, gdzie żyje 18 proc. Niemców, wytwarzają zaledwie 7,4 proc.
dóbr przemysłowych. Choć z kasy federalnej i z Brukseli płynie tam strumień
prawie 75 mld euro rocznie, rynek pracy się kurczy. Bezrobocie wśród Ossis
jest bez mała trzykrotnie większe niż wśród Wessis.
Pracowity jak Polak
Miasteczko Eggesin zna każdy mieszkaniec byłej NRD: przed 1989 r. były tu
największe koszary Armii Ludowej. Wtedy mieszkało tam 12 tys. osób, obecnie -
4 tys., bo dwie trzecie uciekło na zachód. Polka Alina Brummund prowadzi w
Eggesin sklep z obuwiem. Mieszkańcy - Niemcy, namówili ją, by wystartowała w
lokalnych wyborach. Uważają, że tylko tacy jak ona mogą coś w miasteczku
zmienić. - Alina jest jedną z najaktywniejszych osób w całym miasteczku. Gdyby
nasi rodacy byli podobni z optymizmem patrzyłbym w przyszłość - mówi Denis
Gutgesel, burmistrz Eggesin. Alina wcześniej nie mogła kandydować, bo nie
miała niemieckiego obywatelstwa. Członkostwo Polski w UE to zmienia (wystarczy
mieszkać pięć lat na danym terenie). Brummund otworzyła i rozwinęła biznes w
mieście, w którym jej niemieccy konkurenci nie widzieli dla siebie szans.
Zwinęli więc interes i albo wyjechali na zachód, albo są na zasiłku. Burmistrz
Gutgesel twierdzi, że tacy Polacy jak Alina imponują Niemcom i dziś są
właściwie jedyną godną pokazania wizytówką miasta. Kompletnie zmieniły się
stereotypy Polaka i Niemca: to Polak jest obecnie pracowity, solidny,
pomysłowy. Polacy chcą walczyć, konkurować, zarabiać, podczas gdy Niemcom
wystarczają zasiłki.
- Nie tylko musimy sprowadzić Polaków, ale powinniśmy się z tym spieszyć, bo
po polskiej stronie rosną zarobki, gospodarka rozwija się w szybkim tempie,
więc wyjazdy wkrótce staną się dla was nieopłacalne. Dziś jeszcze jesteśmy
atrakcyjni, jutro Polaków trzeba będzie bardzo zachęcać do przyjazdu - mówi
Petra Hintze, przewodnicząca Izby Przemysłowo-Handlowej w Neubrandenburgu.
Federalne zakazy pracy dla Polaków Hintze uważa za absurd. To najlepsza droga
do szybkiego wyludnienia wschodnich landów. Hintze podkreśla, że już dziś -
mimo iż nie ma odpowiednich regulacji prawnych - Polacy ratują przed
popadnięciem w marazm całe miasteczka i branże gospodarki wschodnich landów.
Polnische Doktor
Burmistrzowie miast we wschodnich landach twierdzą, że życie samo weryfikuje
głupie zakazy i ograniczenia chroniące niemiecki rynek pracy przed Polakami.
Widać to choćby w Passewalk, dokąd dojeżdżają polscy lekarze ze Szczecina,
legalnie pracujący w miejscowym szpitalu. W Passewalk pracuje też wielu
Polaków na czarno, ale władze przymykają na to oko, bo dzięki temu w ogóle
funkcjonuje opieka społeczna: Krankenpflege (opieka nad chorymi) i Altenpflege
(opieka nad starcami). Polki zajmujące się osobami starymi i chorymi mają
świetną opinię i są chętnie zatrudniane.
Prof. Udo Wolter, szef Izby Lekarskiej w Brandenburgii, uważa, że polscy
lekarze uratowali służbę zdrowia w tym landzie. Miesiącami musiał jednak
walczyć o zgodę na ich legalne zatrudnienie. Gdyby nie Polacy, lokalnej
służbie zdrowia groziłby paraliż. W szpitalu ginekologiczno-położniczym w
Schwedt pięcioro spośród ośmiu zatrudnionych lekarzy to Polacy. Niemieccy
specjaliści uciekli do klinik w Hamburgu i Berlinie. Zarobki lekarzy w Schwedt
są pięciokrotnie wyższe niż w Polsce. W Saksonii liczba polskich lekarzy tylko
w ostatnim roku wzrosła z 22 do 95 i chętnie zatrudniono by następnych.
Dyrektorzy szpitali i przychodni obawiają się, że jeśli teraz nie przyciągną
chętnych z Polski, później nie zechcą już dla nich pracować, bo będą woleli
przyjmować niemieckich pacjentów u siebie.
Brandenburskie miasto Schwedt, oddalone zaledwie 50 km od Szczecina,
przyjęłoby każdą liczbę polskich specjalistów. Katia Marguardt, pracująca w
sklepie wielobranżowym A-Z Hoffmann, wścieka się, że obok stoi mnóstwo pustych
pawilonów, które chętnie przejęliby Polacy, lecz prawo na to nie pozwala. Do
niedawna Schwedt liczyło około 50 tys. mieszkańców, obecnie - 35 tys. I
ucieczka na zachód wciąż trwa - do Berlina, Kolonii czy Hamburga. Całe osiedla
mieszkaniowe, na przykład przy Friedrich Engels Strasse i Friedrich Wolf Ring,
świecą pustkami. Każdego dnia wyprowadza się stąd kilkanaście kolejnych
rodzin. Opustoszałe jedenastokondygnacyjne budynki z wielkiej płyty,
wyludnione i zdewastowane, są rozbierane, bo utrzymanie pustostanów jest zbyt
drogie. Mieszkanie w Schwedt można dostać od ręki i za darmo. Polacy zajmują
je dzięki stosowanej przez władze sztuczce prawnej - jako mieszkania
przydzielone klientom opieki społecznej. Spotkaliśmy tam m.in. 24-letnią
Agnieszkę Bonacką, która trzy lata temu przyjechała do Niemiec z Mazur.
Urządziła się w czteropokojowym mieszkaniu przy Berta von Sutner Strasse. - W
Schwedt brakuje specjalistów z branży chemicznej, brakuje fryzjerek,
manikiurzystek, instruktorek fitness, mechaników samochodowych. Praca czeka na
Polaków w miejscowej fabryce papieru, w biurach turystycznych (największe
takie biuro w Schwedt prowadzą zresztą Polacy) i przedsiębiorstwach budowlanych.