benek231
01.11.20, 08:42
ale wypowiedziane poprawną polszczyzną "brońmy kościołów" >>
Inga Iwasiów
Violetta Szostak
30 października 2020 | 09:00
Ci, którzy próbują przywołać do porządku nie tylko mnie, ale i cały ten protest, mają wyobrażenie społeczeństwa jako niedojrzałych uczestników imienin u cioci. Niegrzecznych uczniów, którzy przyłapani na przekleństwie dostaną uwagę w Librusie.
Violetta Szostak: "Nie jak profesorka, tylko jak kobieta powiem: jebać i wypierdalać" - powiedziała pani między innymi na jednej z demonstracji. Sam minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek odniósł się do pani słów i zapowiedział konsekwencje. Pani profesor, dlaczego tak wulgarnie?
Inga Iwasiów: - To nie są moje słowa, lecz hasła tego strajku, ja je tylko powtórzyłam. Niestety, żałuję, że nie ja je wymyśliłam, bo chciałabym być autorką tak celnej metonimii tego, co się dzieje obecnie w Polsce.
Słyszę pełne obłudy wypowiedzi, że można przecież inaczej. Mówią to ci, którzy są bezpośrednio odpowiedzialni za eksplozję bomby społecznej w środku pandemii, ale też osoby przeciwne decyzji Trybunału Konstytucyjnego, które jednak chciałyby, żeby protestować jakoś kulturalniej. Nie można inaczej, bo inaczej już było. Wychodziłyśmy na ulice z transparentami "Prawa kobiet prawami człowieka", a potem wołałyśmy "Mamy dość!"- nie dotarło. Jakbyśmy mówiły za cicho albo w jakimś nieznanym rządzących, trudnym języku.
Hasła protestu nie oznaczają bezsilności, jak widzą to niektórzy. Nie można ich znaczenia wyjaśniać wściekłością, frustracją. Nie są ani czystą agresją, ani ostrzeżeniem przed atakiem. Stanowią bardzo precyzyjne zdefiniowanie sytuacji, w której nie ma już czasu na nic innego poza "wypierdalajcie".
Dopiero to "wulgarne" wypowiedzenie jest traktowane przez władzę jako niebezpieczne. Mówi się nam, że zrywamy jakieś pakty. Tylko że paktów nigdy nie było. Nie było nigdy dialogu. Po drugiej stronie nikt nie odbierał naszych argumentów. W związku z tym paradoksalnie właśnie wulgaryzmy dają możliwość prowadzenia jakiejkolwiek rozmowy. Na gruzach komunikacji, odbywa się jednak jakaś komunikacja.
Odbywa się? Jarosław Kaczyński w "orędziu" zapowiedział, że władza się przeciwstawi i wezwał swych zwolenników do obrony kościołów. Nie podobają mu się też brzydkie słowa, mówi o "niebywałej wręcz wulgarności" demonstrujących. Co by mu pani powiedziała? To, co na demonstracji w Szczecinie?
- To po pierwsze. Po drugie - powiedziałabym mu, że nie ma nic bardziej obscenicznego i wulgarnego niż ta mowa hipokryzji, którą posługuje się PiS. Niż ta - jak im się wydaje - przebiegła mowa kamuflująca intencje. Niż to fałszywe pochylanie się i niewiarygodna troska o życie, za którą nie idą żadne czyny. I że prawdziwe zgorszenie sieją ci, którzy nie bacząc na stan zdrowia publicznego wypychają nas w czasie pandemii na ulice. To jest gorszące. Przed tym wszystkim powinny być chronione oczy niewinnych, a nie przed hasłami tego protestu.
Warte uwagi jest zdziwienie starszego mężczyzny oderwanego od rzeczywistości, któremu nie przeszkadzały wcześniej wulgarne hasła wypowiadane przez narodowców na marszach, a teraz udaje zgorszonego. Najprawdopodobniej w jego wizji świata młodzi mężczyźni mogą przeklinać, a kobiety powinny się modlić.
"Język ma znaczenie, ale zarazem zupełnie go nie ma. Dogadali się w sprawie pozbawienia nas praw zapewne bez wulgaryzmów, a teraz ośmielają się twierdzić, że 'język świadczy o nas' " - zapisała pani w swoich facebookowych notatkach z dni protestu.
- Stosują prymitywną, socjotechniczną sztuczkę: próbują propagować przez swoje media, ale i z trybuny sejmowej, wersję, w której tę rewolucję robią lumpy, jakiś mityczny margines złożony z „jednostek nieodpowiedzialnych”. Mają gotową listę winnych.
To nie "wypierdalaj" jest agresją, ale wypowiedziane poprawną polszczyzną "brońmy kościołów". Wywołali tę wojnę przeciwko własnym obywatelkom i podkręcają nastrój. To oni zapraszają do wojny, a nie my chodząc z przekleństwem na ustach po mieście.
Przekleństwa kierowane w stronę silniejszych zawsze były metodą protestu grup, które nie chciały stosować przemocy. Można je streścić jako „krzyczmy, nie atakujmy fizycznie”.
Poza tym na ulicy są teraz głównie młodzi ludzie i oni oczywiście nie będą się przejmować nawoływaniami do zmiany języka. Ich protest odbędzie się na ich warunkach. Używają środków i symboli popkultury, szybkich skojarzeń i właśnie wulgaryzmów. Tylko emerytowanym językoznawcom wydaje się, że wulgaryzmy przekraczają jakieś słownikowe granice. Taki jest współczesny żywy język i nie ma co przykładać do niego kategorii moralnych, czy etykietalnych. Naród tak mówi, panie prezesie, trzeba częściej słuchać. Ten naród, do którego tak chętnie zwraca się PiS, zna i poetyckie porównania i słowa, które się wykropkowuje.
Narracja protestu nie sprowadza się do wulgaryzmów, ludzie wymyślają inteligentne, celne, zabawne hasła. Te "do kropkowania" jednocześnie zapraszają do nieograniczonej ekspresji, do zerwania różnych paktów opartych na hipokryzji i stanowią paradoksalnie potężny zawór bezpieczeństwa. Krzyczymy, usłyszcie, to coś innego niż rzucanie kamieniami. Radzę rządzącym, żeby docenili powagę tego komunikatu, nie wyciągali nieadekwatnych banałów o "poszanowaniu godności".
A jest pani za tym, żeby wulgaryzmy wykropkowywać?
- Nie, nie ma sensu zasłaniać sceny, na której wszyscy stoimy. Nie nadajemy dobranocki, rozmawiamy o życiu w Polsce, a także o możliwej śmierci w pandemii.
"Mam 57 lat. Nigdy nie czułam się w Polsce tak skopana jako kobieta" - napisała pani mocno.
- Dziwne, prawda? Jeśli przywołać kobiece kombatanctwo porodowe z lat 80., ówczesne gabinety lekarskie, powinnyśmy uznać, że kobiety w Polsce najgorsze mają za sobą. Miałam 20 lat, rodziłam z pięcioma kobietami jednocześnie, potem leżałam w wieloosobowej sali i byłam traktowana w krótkich żołnierskich słowach przez lekarza i położną. A mimo tego nie czułam się tak źle jak dzisiaj. Bo wierzyłam, że obowiązuje wiedza medyczna i nikt nie zastosuje zamiast niej ideologii udzielając mi pomocy. Przez całe dorosłe życie miałam poczucie sprawczości, związane z przekonaniem, że z prawami kobiet idziemy małymi krokami do przodu. A orzeczenie Trybunału jest jak roztrzaskanie lat pracy i nadziei o ścianę. Nurt wsteczny wzbierał i zatapia prawa kobiet, bo nie chodzi tylko o zakaz aborcji, ale o pozbawienie nas podmiotowości.
Minister Czarnek powiedział, że "brak odpowiedzialności protestujących musi się spotkać z odpowiedzią ze strony państwa". Co to może znaczyć w pani przypadku?
- Istnieje jeszcze autonomia Uniwersytetu i bezpośrednie rozliczanie profesorki przez ministra nie jest możliwe. Ale może minister Czarnek ma już gotowe inne prawo. Zapowiadał przecież porządki.
Zupełnie inaczej niż minister pojmuję swoją rolę humanistki. Uważam, że właśnie jako profesorka powinnam być w środku zdarzeń, próbować je rozumieć i reagować. Być ze studentami, nie chować się za teorią społeczną, gdy praktyka przerasta wyobraźnię.
"Prawdziwym zgorszeniem jest powołanie na Ministra Edukacji i Nauki mizogina i homofoba z mikroskopijnym dorobkiem. Tak się zrywa komunikację" - napisała też pani.
- Tak. A poza tym w sytuacji, gdy mamy zagrażającą nam biologicznie pandemię, bliski krach ekonomiczny i wielki protest przeciwko przemocy legislacyjnej, mówienie "proszę nie używać brzydkich słów", zasługuje na wzruszenie ramionami.
Ci, którzy próbują przywołać do porządku nie tylko mnie, ale i cały ten protest, mają wyobrażenie społeczeństwa jako niedojrzałych uczestników imienin u cioci. Niegrzecznych uczniów, którzy przyłapani na przekleństwie dostaną uwagę w Librusie. Dziś próbują straszyć nauczycieli, którzy jakoby zachęcali uczniów do strajkowania. Ile dni nauki stracili uczniowie przez chaotyczne wprowadzanie zdalnego nauczania? Niedługo okaże się, że przez dzień strajku wystąpią trudności ze zdawaniem matury.