benek231
29.11.20, 08:33
Irlandia sto lat walczyła z Kościołem o wolność. Wasz czas też nadejdzie
Peadar De Burca
28 listopada 2020 | 07:00
Gdy surową zimą roku 2008 przyjechałem do Polski, w rozmowie z moim przyszłym teściem pozwoliłem sobie na uwagę, że Polska jest dwadzieścia lat za Irlandią. I nie miałem na myśli poziomu życia, ale raczej mentalność.
Ostatecznie, każdy kraj dąży do dojrzałości swoją własną drogą. Irlandczycy przetrwali 800 lat ucisku angielskiego, uzyskując w końcu w roku 1922 niepodległość. Ale nie był to jeszcze czas na świętowanie. Potrzebowaliśmy kolejnych 100 lat, aby osiągnąć emancypację psychologiczną. Była to zupełnie inna wojna. I z innego rodzaju przeciwnikiem.
Był nim Kościół.
Podobnie jak w przypadku Polski, wiek XX był świadkiem, jak Wolne Państwo Irlandzkie odnalazło siebie w symbiotycznym związku z Kościołem. Nasza konstytucja zastała napisana w roku 1937 przy wydatnej pomocy Johna Charlesa McQuaid’a, który wkrótce potem został arcybiskupem Dublina. Stanowisko Kościoła w kwestiach socjalnych oraz politycznych było uznawane przez większość naszych obywateli za rzecz nie tylko naturalną, ale nawet opatrznościową. Mówiąc krótko – Kościół rządził Irlandią. W roku 1951 minister zdrowia Noel Browne na żądanie wspomnianego McQuaida zmuszony był ustąpić, gdy jego program "Matka i dziecko", mający na celu zmniejszenie śmiertelności wśród niemowląt, został oceniony jako “nadmiernie progresywny”. Zauważono również, że “pracownicy służby zdrowia mogą udzielać opieki ginekologicznej niezgodnie z zasadami katolickimi...”. W liście do premiera biskupi Irlandii w obawie, że ów program utoruje drogę do aborcji i planowania rodziny – zażądali dymisji Browne’a.
Nasza wojna z Kościołem jest jak seria bitew toczonych wokół kontroli praw reprodukcyjnych. Narastająca fala sekularyzmu dodała rządowi odwagi i w roku 1979 postawił się Kościołowi, zezwalając na ograniczone użycie prezerwatyw. Aby przeciwstawić się tej ofensywie, Kościół wysłał na Zieloną Wyspę supergwiazdę, papieża Jana Pawła II, z misją utrzymania Irlandii katolickiej. 2,7 miliona ludzi uczestniczyło w jego trzech mszach. Stanowiło to połowę ludności kraju i skutkowało serią bolesnych porażek, które utrąciły liberalne reformy. W roku 1980 Noel Browne raz jeszcze odczuł rzeczywistą siłę Kościoła, gdy w parlamencie nikt nie poparł jego projektu ustawy dopuszczającej rozwody. W roku 1983 wprowadzono do konstytucji poprawkę “strzegącą prawa nienarodzonych”. W roku 1985 list pasterski na Wielki Post zabronił katolickim szpitalom przeprowadzania sterylizacji. W roku 1986 nie uzyskała poparcia poprawka do konstytucji zezwalająca na rozwody w ograniczonym zakresie.
Była to pod wieloma względami bardzo nierówna walka. Obecność na niedzielnej mszy kształtowała się na bardzo wysokim poziomie. O feminizmie mało kto słyszał. Geje pojawiali się w mediach co najwyżej jako ofiary bandyckich napaści. Żadna organizacja nie mogła dorównać finansowej potędze Kościoła. W samym tylko Dublinie wartość inwestycji kościelnych w roku 1987 wyniosła 100 milionów funtów, a przynosiły one roczny dochód rzędu 7,5 mln. Wg "Irish Independent" (31.01.1983) diecezja była właścicielem 234 kościołów, 713 szkół, 473 domów i 100 ośrodków kultury. W roku 1979, w czasach powszechnej biedy, na wizytę papieską wydano 2,5mln.
Kościół był nie tylko zamożny, ale miał także potężny wpływ na funkcjonowanie instytucji państwowych. Kontrolował 3000 spośród 3500 szkół podstawowych, choć zarobki personelu oraz 90 proc. kosztów utrzymania budynków pokrywało państwo. Kontrolował również 67 proc. szkół średnich oraz był właścicielem uniwersytetu Maynooth. Posiadał przewagę w zarządach większości domów sierot oraz szpitali, dzięki czemu mógł wnosić sprzeciw nawet w przypadku operacji dozwolonych przez prawo, jak np. sterylizacja.
Pociąg jechał naprzód, zupełnie nieoczekiwanie, gdzieś w latach 1992-2012, koła się wykoleiły, a oś zatarła. Kościół w Irlandii już nie wrócił na szyny.
I, można śmiało powiedzieć, już nigdy nie powróci.
Pod bardzo wieloma względami, Kościół jest tu sam sobie winien. Jego zamiłowanie do władzy, a właściwie – arogancja władzy była tym, czym odepchnął od siebie ludzi. Jesteśmy obecnie społeczeństwem bardziej łagodnym, wielokulturowym, szanujemy zróżnicowanie i jesteśmy bliżej Boga. Pozbycie się pasożyta wymaga czasu, ale to, co zdarzyło się w Irlandii, dzieje się obecnie w Polsce.
Hipokryzja
Wykorzystywanie seksualne przez duchownych pozostanie już na zawsze synonimem kościelnej nikczemności. Gdyby nie było tej długiej serii skandali, być może Irlandia potrzebowałaby nawet dwieście lat, aby uwolnić się z uścisku sprzedawców leku na wszystko. Wielokrotnie już pisałem o ich przestępczej działalności na stronach "Gazety Wyborczej". Pisałem o przypadkach molestowania, o wyciszaniu spraw. Pisałem o procesach sądowych. I chociaż skandale te odegrały ogromną rolę w przyspieszeniu upadku Kościoła, to przecież podkreślić trzeba pewną fatalną w skutkach cechę, od której nie jest w stanie się uwolnić, a która sprawiła, że Irlandczycy potraktowali poważnie już pierwsze sygnały narastającego kryzysu.
Cechą tą była, i jest zresztą nadal – hipokryzja.
Garret Fitzgerald, premier w latach 1982-1987, zauważył w roku 2008 w "Irish Times" “...w latach osiemdziesiątych Kościół instytucjonalny w oczach zdecydowanej większości Irlandczyków utracił całkowicie wszelki autorytet moralny... Było to skutkiem absolutyzacji kwestii wpływu antykoncepcji na obyczaje seksualne. Stała się ona sprawą pierwszoplanową, ważniejszą niż utrzymywanie normalnych stosunków przez wiele par małżeńskich, a nawet – w skrajnych przypadkach – ważniejszą niż życie żony“.
Fitzgerald połączył utratę wiarygodności z hipokryzją duchownych, którzy z jednej strony uznawali absolutny zakaz sztucznej antykoncepcji za moralnie nieobowiązujący, a z drugiej – okazywali manifestacyjną akceptację dla zaleceń encykliki Humane Vitae.
Wstrząs
W oczach irlandzkiej opinii publicznej hipokryzja była grzechem śmiertelnym. W ten sposób Kościół zaprzepaścił wiele ze swego autorytetu jeszcze przed dekadą lat dziewięćdziesiątych. Początek końca ukazał się nam jeszcze zanim uświadomiliśmy sobie istnienie rozległej i agresywnej siatki seksualnych drapieżników, energicznie chronionych przez przełożonych. Momentem przełomowym była sprawa biskupa Casey’a. W roku 1992 wyszło na jaw, że Eamon Casey, biskup Galway, który w roku 1979 stał u boku Jana Pawła II, miał syna z pewną Amerykanką i konsekwentnie odmawiał jakiegokolwiek z nim kontaktu. Irlandczycy byli zdumieni i zaszokowani, ale niekoniecznie wstrząśnięci. Wstrząs miał dopiero nadejść. Doniesienia medialne o sprawie Casey’a ośmieliły innych, a ci pospieszyli ze swoimi relacjami. Opowieściami o molestowaniu i wykorzystywaniu. Był to początkowo cienki strumyk, który przekształcił się w rwącą rzekę. Potwory wyrwano z ich kryjówek, potwory takie jak księża Ivan Payne, Tony Walsh i Brendan Smyth. Szacuje się, że liczba dziecięcych ofiar tylko tej trójki jest czterocyfrowa.