benek231
29.01.21, 22:32
Timothy Snyder: Nie sam Donald Trump jest winien. Ktoś go wspierał
20 stycznia 2021 | 07:00
Aby przeprowadzić w 2024 roku skuteczny zamach stanu, rozbijacze będą potrzebować zorganizowanej gniewnej mniejszości, gotowej odwołać się do przemocy i zastraszać wyborców. Cztery lata kłamstw Donalda Trumpa mogą im to zapewnić
Timothy Snyder – profesor historii na uniwersytecie Yale
Donald Trump, który 6 stycznia wystąpił przed swymi fanami, wzywając ich do marszu na Kapitol, zrobił to, co zawsze. Nigdy nie traktował poważnie demokratycznych wyborów ani nie uznawał za wiążące w ich amerykańskim wydaniu.
Nawet po wygranej w 2016 r. twierdził, że zostały sfałszowane – że na jego przeciwnika oddano miliony fałszywych głosów. W 2020 r., widząc, że przegrywa w sondażach z Bidenem, wieścił miesiącami, że wybory będą zmanipulowane, i zapowiadał, że nie uzna niekorzystnego wyniku. W dniu wyborów ogłosił wygraną, po czym stale zaostrzał retorykę – z czasem jego zwycięstwo urosło do „historycznych” rozmiarów, a różne przeczące mu spiski okazywały się coraz bardziej wyrafinowane.
Ludzie mu uwierzyli, co nie powinno dziwić. Trzeba ogromnie napracować się nad edukacją obywateli, by uodpornić ich na potężną presję wiary w to, w co sami już wierzą, w co wierzą inni lub co nadałoby sens ich poprzednim wyborom. Platon zwracał uwagę na niebezpieczeństwo grożące tyranom – że skończą w otoczeniu pomagierów i potakiwaczy. Arystoteles martwił się, że w demokracji zamożny, utalentowany demagog może łatwo opanować ludzkie umysły. Świadomi takich zagrożeń twórcy konstytucji ustanowili system checks and balances. Chodziło nie tylko o to, by żadna z władz nie dominowała nad innymi, ale także o zinstytucjonalizowanie różnych punktów widzenia.
W tym sensie współodpowiedzialność za dążenie Trumpa do unieważnienia wyborów ponoszą liczni republikańscy członkowie Kongresu. Zamiast sprzeciwić się mu od początku, pozwolili krzewić się jego fikcji. Robili to z różnych powodów. Jedni, żeby nie oddać władzy, chcieli w pierwszym rzędzie oszukać system – wykorzystując wszelkie konstytucyjne niejasności, możliwości manipulowania okręgami wyborczymi i przepompownie pieniędzy, wygrać wraz ze zdeterminowaną mniejszością te wybory. Najważniejszy z tego grona Mitch McConnell pobłażał kłamstwom Trumpa, nie komentując konsekwencji.
Inni republikanie widzieli to inaczej – sądzili, że mogą naprawdę obejść system, zachowując władzę bez demokracji. Podział na dwie frakcje – graczy i rozbijaczy – ujawnił się szczególnie wyraźnie 30 grudnia, kiedy senator Josh Hawley ogłosił, że poprze Trumpa i 6 stycznia zakwestionuje ważność głosów elektorskich. Po nim poparcie zapowiedział Ted Cruz, do którego dołączyło około dziesięciu innych senatorów. Podobne stanowisko zajęło ponad stu republikanów w Izbie Reprezentantów.
Wielu uznało to za działanie na pokaz – kwestionowanie głosów elektorów spowodowałoby opóźnienia i obstrukcję, nie wpływając na końcowy wynik. Jednak sprzeniewierzenie się przez Kongres swej misji miało cenę. Instytucja obieralna, która kwestionuje wybory, zachęca do podobnego jej potraktowania. Czyniąc rojenia Trumpa punktem wyjścia dla swych formalnych działań, nadali im pozór realności. Trump mógł teraz domagać się posłuchu od senatorów i kongresmenów. Od Mike’a Pence’a, odpowiedzialnego za formalną procedurę, mógł żądać jej storpedowania. A 6 stycznia wezwał zwolenników, by wywarli presję na wybranych przedstawicieli narodu, co też uczynili, szturmując Kapitol.
Oczywiście miało to pewien sens – czy Kongres może funkcjonować jak gdyby nigdy nic, skoro, jak sugerowali sami senatorowie i kongresmeni, wybory naprawdę sfałszowano?
Dla niektórych republikanów atak na Kapitol musiał być szokiem, a nawet nauczką. Dla frakcji twardzieli był to raczej przedsmak przyszłości. Ośmiu senatorów i ponad stu reprezentantów głosowało za kłamstwem, które zmusiło ich do ucieczki z własnych gabinetów.
Timothy Snyder: Lepsza znajomość przeszłości pozwala myśleć szerzej o przyszłości
Postprawda to protofaszyzm. W postprawdzie żył nasz prezydent Trump. Rezygnując z prawdy, oddajemy władzę tym, którzy ze swym bogactwem i charyzmą zastępują ją spektaklem. Bez zgody co do podstawowych faktów obywatele nie stworzą społeczeństwa obywatelskiego, które pozwoli im się bronić. Tracąc instytucje, które upubliczniają ważne dla nas fakty, pogrążamy się w atrakcyjnych abstrakcjach i fikcjach. Prawda broni się szczególnie słabo, gdy nie ma jej zbyt wiele wokół, a epoka Trumpa – jak epoka Putina w Rosji – to schyłek wiadomości lokalnych. Nie zastąpią ich media społecznościowe, które wzmacniają mentalne nawyki każące szukać bodźców emocjonalnych i pociechy, co zaciera granicę między tym, co wydaje się prawdą, a tym, co nią jest.
Postprawda znosi rządy prawa, torując drogę władzy mitu. Przez ostatnie cztery lata uczeni dyskutowali o zasadności wszelkich wzmianek o faszyzmie w kontekście trumpistowskiej propagandy. Wygodnie było nazywać każdą taką próbę prostym porównaniem i uznać ją za tabu. Bardziej owocne okazało się podejście filozofa Jasona Stanleya, wedle którego faszyzm to pewien fenomen, zestaw schematów nieograniczających się do międzywojennej Europy.
--
A czy jest ktos kto moze byc jednoczesnie zoologicznym wrogiem demokracji, przynaleznosci Polski do UE, rasista, mizoginem, antysemita, homofobem, ksenofobem, antyszczepionkowcem, antymaseczkowcem, katolickim fundamentalista-integrysta, oraz wrogiem praw kobiet?
Jak najbardziej moze. To Kretyn znany tez jako notoryczny Lowca_komuchow