benek231
30.01.21, 15:19
Na skopiowany ponizej fragment artykulu T. Snydera ktos znajacy sie na programowaniu napisal program uniemozliwiajacy mi zamieszczenie czesci nr. 2 artykulu w moim watku "O USA, wyborach, rasizmie faszyzmie..." Szkoda, ze fanatyzm tej osoby wzial gore nad zdrowym rozsadkiem oraz zwykla ludzka zyczliwoscia. Bo przeciez bez tej czesci nr. 2 trudniej jest zainteresowanym zrozumiec przeslanie Autora. Choc zapewne o to wlasnie tej mendzie chodzilo, gdy skasowala mi ten fragment 29go stycznia ok. godz. 22:30
Zaryzykowalem zatem umieszczenie czesci 2 w innym formacie - moze sie uda.
>>
Postprawda znosi rządy prawa, torując drogę władzy mitu. Przez ostatnie cztery lata uczeni dyskutowali o zasadności wszelkich wzmianek o faszyzmie w kontekście trumpistowskiej propagandy. Wygodnie było nazywać każdą taką próbę prostym porównaniem i uznać ją za tabu. Bardziej owocne okazało się podejście filozofa Jasona Stanleya, wedle którego faszyzm to pewien fenomen, zestaw schematów nieograniczających się do międzywojennej Europy.
Uważam, że lepsza znajomość przeszłości – faszystowskiej i innej – pozwala dostrzec elementy teraźniejszości, które moglibyśmy pominąć, myśleć szerzej o wariantach przyszłości. W październiku było dla mnie jasne, że zachowanie Trumpa zapowiada zamach stanu– nie dlatego, że teraźniejszość powtarza przeszłość, tylko dlatego, że przeszłość rzuca światło na teraźniejszość.
Podobnie jak historyczni faszystowscy wodzowie Trump prezentował się jako jedyne źródło prawdy. Termin „fake news” był w jego ustach echem nazistowskiej obelgi „Lügenpresse” („kłamliwa prasa”). Jak naziści nazywał dziennikarzy „wrogami ludu”. Jak Hitler doszedł do władzy w momencie załamywania się tradycyjnej prasy – kryzys finansowy 2008 r. zrobił z amerykańskimi gazetami to samo, co Wielki Kryzys z niemieckimi. Naziści chcieli zastąpić dawny drukowany pluralizm radiem, a Trump próbował tego samego z Twitterem.
Dzięki technologii i osobistym talentom Trump kłamał w tempie, któremu nie sprostał żaden przywódca w dziejach. Były to najczęściej małe kłamstwa, a ich głównym efektem była kumulacja.
Wierzyć w nie wszystkie to zaakceptować autorytet jednego człowieka, bo wiara w nie wszystkie to niewiara we wszystko inne. Stawszy się takim autorytetem, prezydent mógł ogłosić wszystkich innych kłamcami – ba, jednym tweetem zrobić z zaufanego doradcy nieuczciwego łajdaka. Ale że nie był w stanie wmusić jakiegoś naprawdę wielkiego kłamstwa, jakiejś fantazji tworzącej alternatywną rzeczywistość, w której ludzie mogą żyć i umierać, jego protofaszyzm nie dorównywał ideałowi.
Niektóre jego kłamstwa sięgały, przyznajmy, średniego kalibru – że odnosi sukcesy w biznesie, że Rosja nie wspierała go w 2016 r., że Obama urodził się w Kenii. Takie średnie kłamstwa to normalka dla ambitnych autokratów XXI wieku. W Polsce prawicowa partia wykreowała kult męczeństwa, obwiniając politycznych rywali o katastrofę samolotu, w której zginął prezydent. Orbán zrzuca problemy kraju na pomijalną garstkę muzułmańskich uchodźców. Ale nie były to wielkie kłamstwa – napinały, lecz nie rozrywały tego, co Hannah Arendt nazwała „strukturą faktyczności”.
Jednym z wielkich historycznych kłamstw, które analizuje Arendt, jest stalinowskie wyjaśnienie wielkiego głodu na radzieckiej Ukrainie w latach 1932-33. Państwo skolektywizowało rolnictwo, po czym rozpętało terror, który spowodował śmierć milionów. W oficjalnej wersji głodujący byli prowokatorami i agentami zachodnich mocarstw, którzy nienawidzili socjalizmu tak bardzo, że wybierali śmierć. Jeszcze okazalszą fikcją był antysemityzm Hitlera – teza, że Żydzi rządzą światem, że stworzyli idee, które zatruły niemiecką duszę, że podczas I wojny wbili Niemcom nóż w plecy. Arendt uważała, że wielkie kłamstwa działają tylko na dusze samotne, że ich spójność zastępuje doświadczenie i towarzystwo innych.
W listopadzie, docierając przez media społecznościowe do milionów samotnych dusz, Trump pokusił się o kłamstwo niebezpiecznie ambitne – że wygrał wybory. Kłamstwo to było wielkie pod każdym względem – nie tak duże jak to, że „Żydzi rządzą światem”, ale dostatecznie duże. Chodziło o sprawę wielkiej wagi – prawo do rządzenia najpotężniejszym państwem świata, a także wiarygodność i skuteczność procedur sukcesji.
Siła wielkiego kłamstwa bierze się z wymogu tyleż wiary, co niewiary w wiele innych rzeczy. Zrozumienie świata, w którym w 2020 r. sfałszowano wybór prezydenta USA, wymaga nieufności nie tylko do dziennikarzy i ekspertów, ale także do lokalnych, stanowych i federalnych instytucji władzy, od ankieterów po obieralnych urzędników, służby bezpieczeństwa wewnętrznego, aż po Sąd Najwyższy. Zakłada teorię spiskową – wyobraźmy sobie wszystkich zaangażowanych w spisek na taką skalę i wszystkich pracowicie go tuszujących.
Fikcja Trumpa dryfuje obok weryfikowalnej rzeczywistości. Bronią jej nie fakty, tylko twierdzenia, że ktoś inny coś twierdzi. Powstaje wrażenie, że coś musi być nie tak, skoro ja czuję, że jest nie tak, i wiem, że inni czują to samo. Przywódcy polityczni pokroju Teda Cruza lub Jima Jordana mówią w istocie: Wierzysz moim kłamstwom, co zmusza mnie do ich powtarzania. A media społecznościowe dostarczają nieskończonej liczby pozornych dowodów na każdą opinię.