benek231
04.08.21, 18:31
"Dobra zmiana": tak właśnie wygląda współczesny zamach stanu
Bartłomiej Nowotarski
4 sierpnia 2021 | 15:11
Niemal żaden dyktator nie używa już czołgów czy zrewoltowanych tłumów. Dziś zamach stanu ma charakter czynu ciągłego.
Dlaczego PiS i partia Ziobry – pomimo kar, które będą płacić obywatele – wybiórczo (np. w sprawie sądownictwa) nie będzie się stosować do prawa traktatowego oraz wyroków sądów europejskich, a stosować wtedy, gdy będzie im to na rękę?
Dlaczego ogłoszono krucjatę przeciw nepotyzmowi w partii, w której de facto nikt nie będzie takiej krucjaty prowadzić?
Po co do tego wszystkiego ustawa przeciw TVN?
Aby to zrozumieć, najlepiej się odwołać do modelu państwa, który PiS chce Polakom narzucić, czyli do tzw. wyborczej dyktatury, w której odbywają się regularne wielopartyjne wybory, lecz wygrywają tylko rządzący. Obecnie grupa takich państw stanowi aż 35 proc. światowej populacji.
Chodzi o to, by w wyborach zawsze wygrywać
Jak to możliwe, że w warunkach wielopartyjności zawsze wygrywają tylko jedni? Wystarczy spojrzeć na Rosję Putina czy Węgry Orbána, tam widzimy odpowiedź: z powodu pola gry wyborczej wykrzywionego do tego stopnia, że opozycja (niestety, często podzielona) nie ma praktycznie szans. A to na skutek: braku bezstronnych sądów, przed którymi oponenci władzy mogą dochodzić swoich praw, oraz maksymalnie skurczonego pola wiarygodnej wiedzy i informacji, głównie tej medialnej. Jakieś wiece, wystąpienia, pozwy sądowe ze strony opozycji? – nikt o tym z podporządkowanych władzy mediów dowiedzieć się nie może. Ostatnio na Kubie można było wyłączyć także internet. Kuba jednak to już inna kategoria wagowa autokracji.
Permanentne wygrywanie wyborów jest dla władzy niezwykle użyteczne: zniechęca opozycję, wywołuje u obywateli konformistyczne mechanizmy dopasowywania się do realiów, ale przede wszystkim umożliwia jej bezkarność. Wszak w trakcie sprawowania wyborczej dyktatury zawsze dochodzi do naruszeń konstytucji, łamania praw obywatelskich, korupcji, nepotyzmu i okradania własnego państwa. Wtedy powstaje pytanie, jak zapewnić sobie bezkarność w przypadku ewentualnej wyborczej przegranej. Najlepiej nie tkwić już w rodzinie państw demokratycznych, u których dawno straciło się reputację, lecz zaprzyjaźnić się z innymi autokracjami, a nuż udzielą kiedyś politycznego azylu, jak Putin prezydentowi Ukrainy Janukowyczowi czy Meksyk prezydentowi Boliwii.
W celu dalszego wygrywania wyborów oraz zagwarantowania sobie bezkarności rządy Zjednoczonej Prawicy najpierw starały się obezwładnić, a potem obsadzić swoimi ludźmi wszystkie polskie organy kontroli: od Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego począwszy, a skończywszy na NIK. Przejęły media publiczne, w następnym kroku zabrały się do mediów regionalnych wykupionych przez Orlen, teraz do TVN. Paraliżowanie dostępu obywateli do wieloźródłowej informacji jest jak – mówiąc brutalnie – wykłuwanie obywatelom oczu i obcinanie im uszu. W obywatelu roślinie ma pozostać tylko sprawna ręka, która wrzuci właściwie kartkę do urny.
Teraz nadszedł czas na ostatniego kontrolera, czyli unijne sądy. To prawda, Unia nie ma prawa się wtrącać w czysto organizacyjne reformy wymiaru sprawiedliwości. I w takowe się nie wtrąca. Nikt by tam nawet nie pisnął, gdyby Ziobro sądy komputeryzował, dofinansowywał, przyśpieszał procedury, obniżał koszty dostępu do sądów, a nawet wywracał instancje lub organizował – np. na wzór amerykański – wybory powszechne sędziów jakiejś kategorii. Gdy jednak zaczął niszczyć podstawowe dla UE i polskiej konstytucji wartości (tj. sędziowską niezawisłość), sąd europejski zareagował, ponieważ na mocy art. 19 traktatu o Unii państwa członkowskie zobowiązane są do zapewnienia realizacji prawa Unii na swoich obszarach, stąd i unijnych wyroków.
Unia Europejska krzyknęła "Stop!"
Tymczasem UE zobaczyła, że chirurg idzie do pacjenta nie ze skalpelem, lecz z siekierą, i krzyknęła: „Stop!" za pomocą procedury zabezpieczającej polskich (a zatem i europejskich) sędziów przed represjami za niezależność i przed zastraszaniem. Sądy w modelu dyktatury wyborczej mają chronić ludzi władzy, gwarantować im bezkarność rządzenia i być kolejnym instrumentem zastraszania obywateli. Można mieć pewność, że o to chodzi właśnie PiS, tym bardziej jeśli w ustawach pandemicznych nie udało się takiej bezkarności rządzących wprost przeforsować. Bezkarność władzy nie jest jednak wartością ani naszej konstytucji, ani unijnych traktatów. Wprost przeciwnie.
Dlatego PiS, podobnie jak ludzie węgierskiego premiera, dawno już się zorientował, że w gronie i w cywilizacji państw demokratycznych Zachodu na pobłażliwość liczyć nie może. Żeby nie było wątpliwości, nas, Polaków, i Polskę, ale bez PiS, przywitają tam z otwartymi ramionami. Zapewne zdając sobie z tego sprawę, PiS zaczął zawierać sojusze z partiami nacjonalistycznymi Europy, wykazującymi skłonność zarówno do kooperacji z Moskwą, jak i do jej pieniędzy. Tak jak populistyczni prezydenci Wenezueli, Boliwii, Hondurasu czy Ekwadoru szukali wzajemnych sojuszy, także z Kubą, przeciw USA, tak i PiS może mieć w tyle głowy plan wyciągnięcia nas z cywilizacji Zachodu – do której zawsze jako Polska przecież aspirowaliśmy – przesunięcia nas ku temu, co może nas spotkać za wschodnią granicą. Tam czeka kuszące – dla polityków oczywiście – bogactwo nie tylko Rosji, ale też Chin oraz Turcji (liczone nie tylko w dronach kupowanych przez ministra Błaszczaka).
Zmarły niedawno guru światowej politologii Samuel Huntington przestrzegał kiedyś świat przed konfrontacją cywilizacji Zachodu z islamem. Tymczasem nie ma wątpliwości, że żyjemy w czasach zderzenia cywilizacji demokratycznej z niedemokratyczną. Do której z nich będziemy należeć, zależy w dużej mierze od samych Polek i Polaków.
Wojna z nepotyzmem to ściema
Ogłoszonej niedawno szumnie wojny z nepotyzmem w PiS nie będzie. Z prostego powodu: w reżimie wyborczej dyktatury korupcja, nepotyzm, kolesiostwo (cronyism) są formami kupowania lojalności całej armii popleczników w spółkach, administracji, a przede wszystkim w aparacie bezpieczeństwa, który władzę ma ochraniać. Zwykłych obywateli przyciąga się do urn wyborczych głównie transferami socjalnymi, i to tymi, aby nikogo nie zrazić, bezwarunkowymi. W takich państwach aż 80 proc. transferów ma taki właśnie charakter.
Zresztą, gdyby chciano naprawdę i rzetelnie zwalczać nepotyzm jako szczególną formę korupcji, postawiono by na prawdziwych sojuszników takiej krucjaty, jakimi są niezależne sądy oraz takowe media. Ponieważ zatrudnianie swoich bez lub z łamaniem warunków konkurencji (konkursów) jest nadużywaniem władzy mogącym podlegać ocenie w kontekście art. 231 kk.
Będzie jednak dokładnie odwrotnie. Nepotyzm i inne formy korupcji będą nas zalewać, Polska już bowiem nie ma ani jednego bezpiecznika, ani jednej bariery chroniącej przed tymi zjawiskami. Nauka nie ma w tym względzie wątpliwości. Barierami strukturalnymi i kulturowymi są: bogactwo społeczeństwa i stonowane stąd konsumpcyjne aspiracje (zob. Skandynawia) – my takim społeczeństwem jeszcze nie jesteśmy. Przeciwnie, żyjemy ciągle w pogoni za dorobkiem. Taki pęd może nie rodzić jednak zjawisk korupcyjnych wyłącznie wtedy, gdy w państwie funkcjonują instytucje włączające, inaczej emancypacyjne, a więc umożliwiające wszystkim korzystanie z własnego potencjału i aspiracji. A w pierwszej kolejności: sprawny system rozdziału władzy, niezależne media i sądy. Tymczasem PiS je wszystkie zdegradował.