jan_zizka
23.09.10, 03:39
Krzysiaczek Śmiszaczek, działacz na rzecz zwalczania tzw. homofobii, oraz homoseksualista, zwolennik "równości" oraz "tolerancji", najwyraźniej sam się nie toleruje. Zapowiada albowiem pozew o naruszenie dóbr osobistych przeciwko min. Radziszewskiej, tak jakby nazwała go kretynem, złodziejem albo nazistą.
To ja pytam: czy w takim razie to wstyd za piuntke być tym homoseksualistą, czy nie? i dlaczego tego dylematu nie potrafi na własnym przykładzie rozstrzygnąć tęczowy działacz Krzysiaczek Śmiszaczek - w sposób oczywisty, gdyby poważnie traktował to, co głosi?
Moim zdaniem takie demonstrowanie "gay pride", polegające na oskarżaniu kogoś, że nazwał kogoś "gejem" (czyli naprawdę homoseksualistą - manipulacje świadomością zaczyna się od gmerania przy słowach, dobra nazibolszewicka szkoła) nazywa się hipokryzja. Czy ja obraziłbym się na kogoś, kto nazwałby mnie heteroseksualistą (czy jak tam "geje" nazywają normalnie zorientowanych seksualnie)? Oczywiście że nie.
Zatem Krzysiaczek Śmiszaczek owym pozwem sam kompromituje szumnie przez siebie popieraną ideę "równości" i "tolerancji". Albo jest tym "gejem" i to określenie ma taką samą konotację, co heteroseksualista, albo jest wstydliwe jak np. brudas i narusza dobra osobiste, a to oznacza, że nauczanie Krzysiaczka Śmiszaczka jest zakłamane i o kant zadka potłuc, skoro sam się swej orientacji wstydzi.