emes-nju
14.07.10, 13:19
Nieomal kazdy nowy, nieco bardziej skomplikowany niz lopata sprzet jaki kupuje po zepsuciu sie starego, jest bardziej parszywy niz to, co sie zepsulo.
Po zmywarce (koszmarnie spasowana obudowa) i pralce (bardzo zle zamykaja sie drzwi - TTTM), przyszla kolej na rower.
Kilka lat temu osobiscie, po przejechaniu w ciagu 7 lat 5-6 tys km, wlasna dupa zlamalem rame w aluminiowym Wheelerze z bardzo sredniej polki. Mialem nawet koncepcje, zeby kupic znowu Wheelera, ale dostepny wtedy rocznik mial takie koszmarne kolory, ze zaczalem szukac czegos bardziej strawnego wizualnie. Znalazlem ladnego Kellysa z osprzetem o dwie polki wyzszym niz te, ktory mialem w Wheelerze. I to za zupelnie znosne pieniadze (kupowalem dwa rowery, wiec dalo sie utargowac).
No i wlasnie... Przejechalem juz tym wyczynem jakies 2,5 tys. km i:
- doslownie rozlazla sie tylna opona (w Wheelerze tez mi sie rozlazla, ale tuz przed peknieciem ramy, a wiec po conajmniej dwukrotnie wiekszym przebiegu)
- najprawdopodobniej z powodu wadliwego poprowadzenie linki (dostaje sie do niej syf), prawie przestala dzialac tylna przerzutka (w niemilosiernie katowanym Wheelerze mialem jedna wywrotke, po ktorej musialem wydlubywac przerzutke spomiedzy szprych. Po wyprostowaniu i doregulowaniu, do konca dzialala bezblednie nawet przy koszmarnie zasyfionym lancuchu i calym napedzie)
- od kilku dni cos "strzela" mi w napedzie - diagnoza: suport (w Wheelerze nie wiedzialem nawet, ze mam cos takiego w rowerze).
No, zalamalem sie! Jak tak dalej pojdzie, to eksploatacja Alfy wyjdzie mi taniej niz roweru :-P