maga_
09.06.05, 23:10
na początek historia bojaźń i drzenie budząca:
niedawno odwiedzili nas znajomi moich rodziców wraz z córką liczącą sobie lat
około piętnastu. dziewczę spacerując po domu natknęło się na moją skromną
osobę oddającą się lekturze. z politowaniem zapytało mnie dlaczgo ja się tak
intensywnie uczę. zdziwiona zapytałam, czy ksiazka oznacza od razu naukę? czy
nie moze być tak, ze czytam sobie, ot, dla przyjemności?
odpowiedź upewniła mnie, ze dziewczyna w ogóle takiej mozliwości nie bierze
pod uwagę.
następnie rozmowa zeszła na temat moich studiów (polonistyka) i mojej
ewentualnej przyszłości nauczycielskiej. stwierdziłam, ze to szlachetne
powołanie nie jest jednak dla mnie, bo panicznie boję się walki z tabunami
młodziezy, która nie czyta lektur, a zaledwie bryki. zanim zdązyłam dokończyć
rozległ się okrzyk zdumienia: JAK TO??? WYMAGAŁABYŚ CZYTANIA LEKTUR???
i tutaj, drodzy forumowicze opadły mi ręce, zabrakło mi słów i w ogóle
opanowały mnie myśli z gatunku przygnębiających.
więc proszę- pokrzepcie mnie, pocieszcie. czy to naprawdę jest tak, ze rośnie
nam pokolenie, dla którego ksiązka to przedmiot egzotyczny? u którego mozliwa
styczność ze słowem pisanym budzi przerazenie? które w ogóle nie bierze pod
uwagę mozliwości dbrowolnego czytania?
czy moze traiłam po prostu na wyjątkowy okaz?
jak to jest? czy dzisiejsze nastolatki jeszcze w ogóle czytają ksiązki?
ps. przepraszam za brak litery z z kropką, moja klawiatura się na nią obraziła. :)