annie_19
17.12.12, 16:05
Nigdy nie sądziłam, że będę szukać pomocy/wsparcia/rady na forum internetowym, ale siedzę już w takim dole, że albo ktoś pomoże mi z niego wyjść albo zasypie piaskiem i będzie spokój.
Kilka dni temu założyłam tu wątek odnośnie upodobań mojego partnera i braku możliwości wspólnego realizowania tych fantazji. (forum.gazeta.pl/forum/w,15128,141148273,141148273,Moj_mezczyzna_ma_fetysz_stop_niestety_nie_moich_.html ) Po dłuższych przemyśleniach dochodzę do wniosku, że nasz problem jest bardziej złożony i nie chodzi tylko o to, że on nie ma ochoty na moje stopy (to tak w ogromnym skrócie).
Ja mam 27 lat, on 31. Jesteśmy razem od roku i 8 miesięcy. Krótko, a mam wrażenie jakby to były lata, na dodatek lata walki. Na tym etapie to powinna być sielanka, zakochanie, seks o każdej porze dnia i nocy. Tak było, przez chwilę, na początku... Od ponad roku – walka.
On – spełnienie moich marzeń. Mężczyzna, przy którym bardzo szybko poczułam się wreszcie bezpieczna, zaopiekowana, taaaaka szczęśliwa. Dba o mnie, troszczy się, traktuje z szacunkiem, przygotowuje obiadki do pracy, przywozi, odwozi, pomaga w zakupach, pamięta o komplementach i kwiatach – normalnie bożyszcze wszystkich moich koleżanek z pracy ;) Nie szuka rozrywek, nie umawia się z kolegami czy koleżankami (choć w tej kwestii uważam, że przesadza, za bardzo odcina się od ludzi, jest samotnikiem). Przez dłuższy czas byłam przekonana, że to jest mężczyzna z którym chcę spędzić życie, idealny kandydat na męża i ojca… ale ostatnio mam poważne wątpliwości… Wszystko super, poza łóżkiem.
Od roku jest bez pracy w swoim zawodzie. Jego samoocena, poczucie własnej wartości i jakikolwiek nastrój runęły już jakiś czas temu. Do tego kłopoty finansowe, które w rezultacie zaowocowały zamieszkaniem z moją matką… Od pół roku pracuje, ale jest to praca zdecydowanie poniżej jego umiejętności oraz oczekiwań i za głodową pensję, więc on nie czuje się przez to ani trochę bardziej męski. Problemy łóżkowe – brak chęci na cokolwiek tłumaczy całą tą sytuacją. I jest to jak najbardziej zrozumiałe. Ja NAPRAWDĘ ROZUMIEM (podkreślam, bo on uważa, że nie jestem w stanie) że on jest tym wszystkim zdołowany i gdy kładzie się do łóżka, to ma ochotę to przespać. Ale w tym związku jestem jeszcze ja… i mam swoje potrzeby, które są realizowane w minimalnym stopniu, 3-4 razy w miesiącu, po wiecznych walkach i awanturach. Jest dla mnie nie do pomyślenia, że ludzie, którzy się kochają i sobie podobają mogą się ciągle kłócić o… seks! Przecież to powinno być naturalnym spoiwem i jednym z ważniejszych sposobów okazywania sobie uczuć. On zarzuca mi, że ja myślę tylko i wyłącznie o jednym, że dla mnie wyznacznikiem dobrego związku jest ilość seksu. A ja po prostu świra już dostaję, hormony mi się gotują, czuję się odtrącona, nieatrakcyjna, brzydka. Gdy tylko zaczynam temat seksu, to albo odwraca się tyłem albo jest awantura i potem odwraca się tyłem. Mówi, że wywieram na niego presję, że on jest w takim stanie, że seks to ostatnia rzecz, która przychodzi mu do głowy i ja powinnam to po prostu zrozumieć… ale pornosy oczywiście dzień w dzień ogląda! Nie wierzę więc, że temat seksu dla niego nie istnieje. Ma przy swoim boku kobietę, którą podobno kocha i która go podobno pociąga i całuje w czółko na dobranoc i tyle?!
Nie mogę do niego dotrzeć. Próbowałam prośbą, groźbą, na przeczekanie. Rozmawiałam z nim – awantura, pisałam do niego – żeby mógł przemyśleć na spokojnie, zostawiałam mu artykuły na ten temat otwarte w przeglądarce… Wielokrotnie proponowałam mu wizytę u specjalisty – on wręcz wyśmiewa tego typu rozwiązania. Mówi, że potrzebuje pracy, a nie lekarza. Robię wszystko, co w mojej mocy, żeby mu pomóc – piszę CV po polsku, po angielsku, pomagam z listami motywacyjnymi, wyszukuję ogłoszenia, motywuję, w miarę możliwości pomagam też finansowo, mówię mu, że w niego wierzę i że wreszcie się uda, żeby się nie załamywał, że jest super, że musi w to uwierzyć i uśmiechnąć się i wyjść do ludzi z możliwie jak najbardziej pozytywnym nastawieniem, „bo jak cię widzą, tak cię piszą”. Tak bardzo chciałabym, żeby z tą pracą się wreszcie udało, żeby on znów złapał wiatr w skrzydła i wtedy by się okazało, jak to naprawdę jest z nami – czy ta sytuacja to problemy związane z brakiem pracy i perspektyw, czy poważniejsza sprawa. Walczę z całych sił o ten związek, bo go kocham i wiem, że on jest wartościowym facetem, że warto o to walczyć. Ale po prostu nie wiem ile jeszcze wytrwam…
Co do tematu realizowania fantazji, który poruszyłam w poprzednim wątku, to coraz bardziej skłaniam się do teorii madonny i ladacznicy. On niewątpliwie jest we mnie wpatrzony jak w obrazek, nie raz słyszała też, że czegoś mi, jako damie, nie wypada. Od samego początku nie był mężczyzną w typie „zedrę z ciebie ubranie i zerżnę cię na stole”, nie spieszył się aż tak do seksu, co w porównaniu do poprzednich facetów było niewątpliwie miłą odmianą. Dżentelmen taki. Ale później niestety to się raczej nie zmieniło. Mieliśmy kilka naprawdę fajnych, spontanicznych „razów”, ale nie przypominam sobie, żeby choć raz powiedział, że ma ochotę mnie zerżnąć czy pieprzyć. Szacunek szacunkiem, czułość czułością, ale niemal każda kobieta chce czasem ostrzej. Nasz seks, jak już jest, jest super. Ale po dłuższych przemyśleniach dochodzę do wniosku, że wszelkie urozmaicenia to moja inicjatywa. Jak już oczywiście pozwoli mi się do siebie zbliżyć… Ja mu tyle razy mówiłam, że jestem otwarta na propozycje, pytałam na co ma ochotę, że chcę, żeby po prostu było nam dobrze. Nie mam problemu z mówieniem o moich fantazjach, ale jego reakcją jest tylko znikomy uśmiech lub cisza, nie podejmuje tematu. O swoich fantazjach i pragnieniach też nie chce mówić, od razu ucina temat. Uważam, że jest cholernie zblokowany. Czy jestem jego madonną, a on skrycie marzy o ladacznicy, tylko nie jest w stanie mi tego powiedzieć? Oczywiście próbowałam z nim o tym rozmawiać, pytać cóż może być fajniejszego od realizowania swoich pragnień z osobą, którą się kocha? Ale znów słyszałam, że ja to tylko o jednym. A mi po prostu tego jednego cholernie brakuje! W spokojniejszych momentach myślę sobie, że przecież bez spektakularnego życia seksualnego da się żyć, przecież jest taki dobry, kochany, troskliwy… przecież z innym mężczyzną mogłabym mieć dużo seksu, a przy okazji zero wsparcia, oparcia i pomocy? A potem przypomina mi się jak moje życie seksualne wyglądało w innych związkach i cholera mnie strzela, że nie mogę mieć chociaż połowy tego z człowiekiem, z którym najbardziej bym chciała?! Brakuje mi seksu, brakuje mi jakiejś spontaniczności. Jak coś już się dzieje, to jest to okupione albo wcześniejszą awanturą albo moim chodzeniem na paluszkach i czekaniem. Gdy coś proponuję, zaczynam się do niego dobierać, to z reguły słyszę „później kochanie, wieczorkiem” i dalej ślęczy przed telewizorem, aż padnie albo wykręca się, że nic nie obiecywał albo wkurza, że ja znowu coś chcę. Czuję się upokorzona, że muszę prosić o seks…
Do tego to porno…… nie jestem zagorzałą przeciwniczką, wbrew temu, co mu ostatnio funduję (sprawdzanie i awantury), ale naprawdę nie jestem. Sama lubię od czasu do czasu coś obejrzeć. Uważam też, że można obejrzeć coś razem w ramach urozmaiceniem czy inspiracji dla pary. Ale nie zgadzam się na porno ZAMIAST seksu z ukochaną!! On twierdzi, że zawsze oglądał, tyle samo co teraz i nie miało to przełożenia na jego związki, ani poprzednie ani ten. Ale mi już w tej sytuacji kompletnie odbija – sprawdzam go, szpieguję, czuję się coraz mniej atrakcyjna i coraz bardziej sfrustrowana.
Kocham go i bardzo mi na nim zależy. Czasem sama się dziwię skąd we mnie tyle cierpliwości, żeb