krysia.paprotka
30.08.14, 23:39
Jesteśmy w związku od 11 lat, mamy dwoje małych dzieci i coraz więcej problemów w sferze intymnej, co niestety rzutuje na cały związek :-/
Jest klasycznie - po ostatnim porodzie mąż twierdzi, że nasz seks "leży i kwiczy".
Według mnie seksu nie jest mało, bo statystycznie raczej średnio, raz, dwa razy w tygodniu. Na jakość na szczęście już nikt nie narzeka.
Dziwne jest to, że te wspomniane raz, dwa razy w tygodniu to była norma jeszcze kilka lat temu, (owszem zdarzały się jakieś bardziej intensywne okresy, np wakacje, czy czas po dłuższej rozłące), ale nasze potrzeby nie były jakoś nadmiernie rozbuchane.
Odkąd 6 miesięcy temu "przerwa techniczna" po ostatnim porodzie dobiegła końca, mąż domaga się zbliżeń, narzeka, wciąż docina mi, robi aluzje, "żartuje", dąsa się gdy odmawiam, robi się naprawdę dość nieznośny. Powtarza wyświechtane teksty o odstawianiu na boczny tor po pojawieniu się dziecka, ale jak dla mnie to wszystko wygląda tak jak było przed dziećmi, moje libido jest na takim samym poziomie - nie oszukuję się, liczby mówią same za siebie ;)
Przez tą nachalność męża zaczynam się blokować i za niedługo jego teorie się sprawdzą na zasadzie samonakręcającej się przepowiedni. Czuję dużą presję i stopniowo tracę frajdę z seksu.
Teraz nasz związek i nastrój w nim przypomina sinusoidę, szczyt miłości i błogości wypada po zbliżeniu, jest pełna euforia, niemal nosi mnie na rękach, dostaje kopa energetycznego, szaleje z radości... dzień, dwa później jest dobrze, emocje opadają, kolejny dzień już zaczyna się naleganie, podchody, zaczepki, coraz bardziej bezpośrednie, ja zaczynam się irytować, odsuwam go, on nie rozumie, zaczynamy rozmowy, on podnosi argumenty, że kiedyś czerpałam więcej radości z seksu, analizuje co się ze mną dzieje, ja zaczynam się unosić, wkurzam się na jego pretensje, obwiniam go o psucie atmosfery i wywieranie na mnie presji, on robi oczy spaniela -> mnie szlag trafia, strzelam focha, on zaraz przeprasza, mnie jest głupio... staramy się jakoś z tego wybrnąć, w końcu jest seks na zgodę i znowu euforia. Po czym cykl się powtarza.
Przyznam, że jestem zmęczona tą huśtawką.
Nie umiem się zmusić do częstszego współżycia, bo tak już mam, że jak czuję przymus do czegokolwiek to się buntuję. Jednocześnie autentycznie go kocham i lubię seks i też go bardzo potrzebuję, ale jak przychodzi co do czego to słyszę w głowie echa tych rozmów, dociekań i... gdybym miała penisa to chyba by mi właśnie opadał :-/
Rozmawiamy o tym regularnie, tłumaczę mu wszystko tak jak tutaj Wam napisałam, że potrzebuję więcej luzu, spontaniczności, niestety nic nie pomaga. Mam wrażenie, że on myśli, że ja nic nie rozumiem z tego co on mówi i ja tak samo.
Nie mam do niego żadnych zarzutów, jest świetnym partnerem i tatą, swoje obowiązki wypełnia w 120%, nie mogę narzekać na zmęczenie, bliskości też mamy dużo, spędzamy ze sobą dużo czasu (wspólne hobby), czasem się zastanawiam czy te rady "mówcie szczerze o swoich potrzebach" nie szkodzą właśnie najbardziej, bo od tego gadania i teoretyzowania seks traci jakąś magię i subtelność :-/
Nie wiem czy jakaś terapia nam pomoże, czy sami jesteśmy w stanie wybrnąć z tego impasu?