kamara60
05.07.20, 17:37
Nie znajdziecie tu sensacji ani opisu szaleństw łóżkowych starszej pani. Na tym forum wypowiadają się ludzie mający problemy małżeńskie, z seksem właśnie. Najszczęśliwsi tu nie piszą. Postanowiłam i ja zabrać tu głos. Chcę tym samym powiedzieć, że mając 61 lat myślę, czuję i przeżywam tak samo, jak przeważająca grupa tu piszących. Mój wiek odbiera mi tylko sprawność i fizyczną kondycję. Zapewniam, że pozostałe odczucia, pragnienia i wciąż jeszcze marzenia mam takie, jak wy. Czasem żal, że wraz ze zdrowiem nie odebrano tych pragnień.
Do rzeczy. Jestem mężatką od 39 lat a razem 41. Sporo, prawda? Wielu z Was sądzi, że to niemożliwe? A jednak. Jesteśmy z mężem rówieśnikami, ze sobą ze świadomego wyboru, dwójka dzieci. Od początku nasze relacje były emocjonalne, tzw. miłość od pierwszego wejrzenia. Zaznaczę od razu, że nie po drodze nam z kościołem. Sami wyznaczamy sobie zasady w życiu, oparte na prawach i obowiązkach przyzwoitego człowieka. Ja miałam już doświadczenia seksualne a mój P nie. Nasz seks z początku nieporadny i emocjonalny nie zadowalał. Z czasem nauczyliśmy się siebie nawzajem. Mąż nie stał się wprawdzie nigdy mistrzem seksu ale udało nam się z czasem osiągać np. ogromnie satysfakcjonujący wspólny, w jednym czasie orgazm! Cudowne, budujące relację dwojga ludzi przeżycie. Mnie zdarzało się płakać z rozkoszy. Gdzie więc problem? Mój P potrzebował seksu mniej niż ja. Naprawdę nie jestem nimfomanką. Byłam młodą kobietą znajdującą satysfakcję w seksie z ukochanym, z normalnymi potrzebami w tym zakresie. Starałam się, inicjowałam zbliżenia, byłam otwarta na działania. Faceci z naszego pokolenia marzyli o robieniu laski przez swoje kobiety, żony. Mój P nie musiał. Wspólne życie poza tą jedną dziedziną było super. To fantastyczny (do dziś! naprawdę!) mąż, ojciec, przyjaciel. Przyzwoity, dobry człowiek. Już sam wiek wskazuje, że sporo tego życia wspólnie przeżyliśmy. Bywały górki i doliny. Jak u wszystkich. Z całego serca powiem, że ten mężczyzna (w całym tego słowa znaczeniu) nigdy mnie nie zawiódł, zawsze przy mnie stał. Opiekuńczy, pracowity, cierpliwy i wyrozumiały. Z szacunkiem do mojej kobiecości, ba, moich feministycznych poglądów. Jestem mu wdzięczna ogromnie za tę postawę. Jest jednak druga strona medalu. Tęskniłam za seksem z nim, zaczęłam powrót do (myślałam, że młodzieńczej) masturbacji. Czułam się podle "żebrząc" o seks. Jakbym chciała czegoś niemożliwego. P bywał zawstydzony, zażenowany a ja jeszcze bardziej. Zaczęła się u mnie depresja. Zajadałam ją słodyczami dla chwili ukojenia, namiastki przyjemności. I objawy fizyczne : bóle podbrzusza, dziwny ból jakby w środku pochwy, plamienia między miesiączkami i jak określał ginekolog "spuchnięta" macica. Dziś wiem, że to objawy choroby wdowiej czy inaczej Zespołu Kehrera. I to cholerne poczucie winy, że to ze mną coś nie tak. No bo jak to? Mężczyzna zawsze chce i myśli o seksie. A mnie mało? Może mu się nie podobam, może kogoś ma? Podobam się do dziś, lubi ten rodzaj kobiecości i nigdy nikogo nie miał. Po prostu mój facet potrzebował mniej seksu, niż przeciętny mężczyzna. Mniej niż ja. Życie traciło dla mnie ten życiodajny blask i smak. Tym bardziej, że doświadczałam z nim tych wspaniałych orgazmów. Na początku raz na tydzień a z latami coraz rzadziej. Lata mijały a moja depresja nie. Kiedy mieliśmy 49 lat przeżyliśmy bardzo trudne a nawet chyba tragiczne doświadczenie. Nie chcę o tym mówić bo to głęboka trauma. Dodam tylko, że wielu ludzi rozstaje się w takiej sytuacji. Wielu. My przetrwaliśmy, wspólnie dając sobie wsparcie. Kolejny więc raz P nie zawiódł. Jak prawdziwy mężczyzna. Wygrzebywaliśmy się z tego psychicznie przy pomocy psychiatry i leków (do dziś) prawie 10 lat. Jak wiadomo, duże dawki leków antydepresyjnych właściwie likwidują libido do zera. I tak było. Dziś już minęło 11 lat od ciężkich czasów, zdołaliśmy od zera zacząć życie od nowa. Żyjemy w cywilizowanych warunkach, mamy co jeść, jakoś się ułożyło. 10 lat nie kochaliśmy się wcale. Jednak od około roku bierzemy już mniej leków i ja na swoje nieszczęście zapragnęłam P znowu. Lekarz chwali bo to chęć życia, jego radości. P nie chce słyszeć o tym. Fakt, zdrowotnie mocno się zmieniliśmy oboje. Nadciśnienie, boli kręgosłup, bolą kolana, słaba kondycja. Ale ja jestem w środku zakochaną i kochającą kobietą. Pragnę tego faceta. Mamy pewną stabilizację po latach zmagań. Poczułam się pewnie i bezpiecznie z nim. I nie mogę pogodzić się z rezygnacją mojego P z seksu. Z tej cudownej aktywności danej dwojgu bliskim sobie ludziom. Moje ciało pragnie ciała tego wybranego mężczyzny. I tylko tego! Podjęłam nawet próby z innymi. Nie działa. Mąż od lat zajmuje się domem (pierze, sprząta, gotuje i piecze ciasta) i wiem, że w ten sposób chce mi wynagrodzić tę część mnie niezaspokojonej. Ja tego nie wykorzystuję, to jego świadomy wybór. Ja z poczucia obowiązku sprawowałam te wszystkie czynności. Nie przepadałam nigdy za nimi. On po mału zdejmował je ze mnie. Kobiety mi zazdroszczą takiego męża i bez szacunku zastanawiają się, w czym jestem lepsza od nich? A ja nie jestem lepsza.To obsługiwanie przez męża nie daje mi satysfakcji. Nie zastąpi mi tego niezwykłego obcowania z drugim człowiekiem. Tego daru natury. Tego działania istot rozumnych aby swoim ciałem dawać drugiemu człowiekowi radość.
Jeszcze do tego doszła zaczynająca się starość. I nie chodzi mi o wygląd, nie rozpaczam nad zmarszczkami i siwymi włosami. Mam chyba dobre geny i dobrze wyglądam. Mam na myśli swoją "przejrzystość" w kontaktach międzyludzkich i pewne wykluczenie społeczne. A także odchodzenie mojego świata, rówieśników, naszej kultury i wrażliwości oraz zasad życiowych. To smutne, dołujące. Wszystko wokół staje się coraz bardziej szare i pozbawione radości istnienia.
Nie odbierajcie więc młodzi nam, starym ludziom prawa do miłości. We wszystkich jej przejawach. Także tych fizycznych. W młodości kochamy się bo natura chce od nas dzieci. Gdy spełnimy ten obowiązek i przygotujemy dzieci do dorosłości możemy już kochać na własny rachunek. Z wyboru. To wtedy wysiadają baterie a nawet gaszą nam światło. A my, starzy oprócz posiadania steranego życiem ciała wciąż mamy młodą duszę. Kochamy, przeżywamy i pragniemy tak samo, jak wy młodzi. Pewnie to błąd natury ale tak jest...
To chyba spowiedź życia. Teraz wiem, że tego potrzebowałam