majagor
10.02.10, 11:17
Tak jestem nią. Bez żadnych wątpliwości. Tkwię w bardzo toksycznym związku, którego nie potrafię/nie chcę zakończyć.
*Nie wyobrażam sobie życia bez niego.
*Całą swoją energię, całe swoje życie poświęcam jemu, jego zachciankom, życzeniom. Jestem w stanie zrobić wszystko, zrezygnować z wielu rzeczy, byleby on był zadowolony. Gdy robimy coś wspólnie [np. wybieramy miejsce wyjazdu na wakacje, wybieramy film w kinie, wybieramy restaurację - pozwalam jemu decydować, wciąż obawiam się, że on nie będzie zadowolony].
*Bardzo rzadko robię coś dla siebie, coś zgodnego z moimi potrzebami, pragnieniami. Ja nie jestem ważna - bardziej "cenne" jest dla mnie, to, gdy widzę, iż on jest zaspokojony, gdy jego pragnienia się spełniają.
*Gdy coś złego się między nami dzieje, biorę winę na siebie. Miewam także często ogromnego kaca moralnego, że coś nieładnie powiedziałam, że niegrzecznie się zachowałam przy nim.
*Chociaż widzę, iż on nie zachowuje się tak, jakbym chciała, chociaż wiem, iż często mnie rani, krzywdzi - wciąż w tym tkwię.
*Przeraża mnie moja zazdrość wobec niego [nigdy nie odczuwałam tego wobec innych mężczyzn].
*Mam takie głupie wyobrażenie, że beze mnie on sobie nie poradzi, że nikt mu nie da tego, co ja mu daję.
*Bardzo mocno go idealizuję - on skończył piękne studia, ma super umiejętności, które wykorzystuje w fajnej pracy.. ale ja też to mam, może troszkę mniej, ale mam - jednak jego pozycja społeczna, zawodowa nabiera w mych oczach taką wielką moc, przeogromną moc. Gdy ktoś próbuje temu zaprzeczyć - walczę jak lwica, by podkreślić prestiż mego faceta, prestiż jego rodziny itd.
I wciąż mam nadzieję, iż to się zmieni, on się zmieni.. Ale z drugiej strony chciałabym od niego uciec, uciec daleko, by już nigdy nie widzieć jego, by nigdy o nim nie słyszeć.. by zapomnieć..
Toksyczność naszego związku nabiera na mocy. Jest już bardzo destrukcyjna - dla mnie, dla niego. Walczymy ze sobą, przekraczamy granice, które przekroczone być nigdy nie powinny.. Padają słowa, które na zawsze zostaną w naszych głowach, mają miejsce sytuacje, czyny, o których nigdy nie zapomnimy..
Zawsze po takim bardzo toksycznym zdarzeniu, słowach przykrych, 2-3 dni myślę, iż mam siłę zakończyć to, uciec.. by za dni parę znów jechać, znów odbierać telefon, znów pozwalać się krzywdzić.. Jest to irracjonalne - wiem. Ktoś, kto tego nie widział, nie przeżył - pewnie nie zrozumie. No bo jak można tkwić w czymś takim?
Ale to jest jak narkotyk.. Na początku zażywania jest fajnie, jest bosko.. by z czasem zauważać coraz więcej skutków ubocznych, coraz bardziej przykrych skutków.. I następuje faza, gdy próbuje się z tym kończyć, gdy obiecuje się, iż to ostatni raz.. Niestety głód bywa silniejszy.. i kolejny raz aplikuje się sobie dawkę "magicznej" substancji..