klumpi
17.02.11, 19:12
zakochałam się do tego stopnia, że nie potrafię sobie z tym teraz poradzić. Uzależniłam się od tego człowieka tak bardzo,że wydaje mi się,że zatraciłam siebie...
jestem jak warzywo, nic mnie nie cieszy, nic mnie nie interesuje, czekam tylko,az do mnie zadzwoni, napisze, odezwie się, potrafię tak cały dzień czekać i płakać ( dlaczego on tak długo milczy...) Żeby było ciekawie - On jest mało wrażliwy, mówi, że nie ma takiej potrzeby kontaktów międzyludzkich jak ja, wystarczy, że spotkamy się 2 razy w tygodniu, może 3. Mówi,że mnie bardzo kocha,że mu zależy ( pewnie tak ale na swój sposób) zauważyłam ,że u niego w rodzinie właśnie takie zasady, kontakty panują, za dużo się nie rozmawia, szczególnie o uczuciach, emocjach, każdy robi swoje, a gdy jest problem to mój ukochany 'zamiata go pod dywan', milczy, czeka,aż minie trochę czasu, po czym przechodzi do porządku dziennego, jakby nic się nie wydarzyło. Ma jakieś nierozwiązane 'sprawy' z ojcem z dzieciństwa, o których nie cche rozmawiać, wiem,że to dlatego jest taki dziwny.Zrobiłam podstawowy błąd na początku naszej znajomości, oddałam mu siebie całą, byłam na każde zawołanie, na każde skinienie palcem. Co otrzymywałam w zamian? - niewiele. Nie mam i nigdy nie miałam w nim wsparcia, które nam chorym na chad jest tak potrzebne. Jedyne,co nas łączy i zbliża jest dobry seks. Wszyscy bliscy mówią mi,że gasnę, żę on jest wampirem energetycznym,że nie powinnam pozwalać się tak traktować i raz na zawsze to zakończyć. a ja nie potrafię, spadam w dół i zdaję sobie z tego sprawę ale umiem położyć temu kres. Nabawiłam się nerwicy, łykam coraz więcej leków, przysparzam coraz większych zmartwień rodzinie, która myślała,że wreszcie ( po 2 latach odpowiedniego leczenia) jest już ze mną. Pomóżcie mi! Jak ja mam to zrobić? Skąd znaleźć w sobie siłe i konsekwencje...