nastassia_2
08.07.08, 09:50
Dzieci nie chciałam odkąd tylko pamiętam...kiedy pierwsze z moich koleżanek
zaczęły wychodzić za mąż i planować potomstwo tylko się dziwiłam,że można na
własne życzenie ściągać sobie na głowę masę problemów i ograniczeń...kiedy
pierwsze z dzieci się urodziły byłam już pewna,że moje wcześniejsze zdziwienie
było całkowicie
uzasadnione...pieluszki,kupki,szpitale,badania,spacerki,kaszki,zarwane
nocki,śpioszki...tysiące nudnych tematów,które dla moich koleżanek stały się
jedynymi...wyjazd na weekend - problem bo Piotruś ma kaszelek...wyjście do
kina problem,bo Anulki nie ma z kim zostawić...wreszcie...ich wcześniejsze
ambicje zawodowe i rozwojowe prysnęły jak bańka mydlana w obliczu pojawienia
się tego ich największego szczęścia,które to szczęście mając pięć czy sześć
lat powiedziało do matki "jesteś głupia stara baba" na każdym kroku okazując
swoją niewdzięczność, podłość...
Byłam już pewna...nigdy nie chcę mieć dzieci...nie chcę tracić życia,obranych
celów, możliwości, które daje los dla małego niewdzięcznika, który może
kiedyś,za jakieś 20 lat stanie się człowiekiem na poziomie...może...bo
przecież równie dobrze mimo starań rodziców i z dobrego domu może wyjść
złodziej,kryminalista,ćpun...
No i teraz jestem pod ścianą..pod ostrzałem...spotkałam na drodze swojego
życia człowieka,którego bardzo kocham,wiem,że to ten...nie potrafię się z nim
nudzić,dostaję od niego wszystko to o czym kobieta może
marzyć...czułość,ciepło,wsparcie,zrozumienie,pomoc w każdym zakresie...problem
polega na tym,że jest wdowcem,ma dwójkę dzieci...na prawdę próbowałam się do
nich przekonać,myślałam,że może dorosnę,a może miłość do niego pomoże mi się
choć przyzwyczaić do ich obecności...nawet zamieszkaliśmy razem...dzieci mnie
akceptują,nawet czasem do mnie lgną, a ja...a ja nie potrafię się przekonać do
nich,zaakceptować niezdejmowanych butów po wejściu do domu,porozrzucanych
zabawek,wiecznego upominania,krzyków,wrzasków,gadania w czasie filmu i
tysiąca,miliona innych rzeczy związanych z ich obecnością...znów utwierdziłam
się w przekonaniu, że nie chcę dzieci - żadnych, ani cudzych ani swoich
własnych...nie widzę w posiadaniu dzieci nic korzystnego,nic ciekawego,nic
pociągającego...i teraz problem tylko w uczuciu,które mam dla tego mężczyzny,
i które on ma dla mnie...bo wiem,że nigdy by dzieci nie zostawił,jest dobrym
ojcem...z resztą nawet bym tego nie oczekiwała,to byłaby oczywista podłość i
coś nieludzkiego...
On już chyba czuje,wie,że nie potrafię w sobie tej niechęci przełamać...co z
nami będzie,nie wiem...dziś żałuję, że pozwoliłam rozwinąć się tym
uczuciom,choć wiedziałam,że przeszkoda w postaci tych dzieci przecież nie
zniknie...
Co mogę powiedzieć wam???Jeśli nie lubicie dzieci,macie w sobie tą wewnętrzną
pewność, że to nie wasza droga,nie wasza misja w życiu - nie ryzykujcie ich
posiadania...na prawdę nie można zostać kimś kim się nie jest z natury...