gojapio
10.06.09, 09:18
Hej,
znacie naszą historię już z
wątku małowodziowego.
Dwa ostatnie tygodnie ciąży praktycznie bez wód bardzo mocno
doświadczyły Filipa. Najbardziej baliśmy się o płuca, nie jest z nimi
różowo (nie zadziałały na niego surfaktanty; dopiero tlenek azotu
"zaskoczył"), ale okazało się nieoczekiwanie, że inny układ dał o
sobie znać pierwszy...
Wczorajszy dzień (3. doba Małego) zaczął się niemal sielankowo (noc-
stan stabilny), skończył koszmarem - transportem na Litewską, gdzie
powiedziano mi, że mam się modlić, a najlepiej żegnać już z Małym, bo
ma tak zdewastowany układ pokarmowy. Jak na chwilę przed operacją
pozwolili mi go zobaczyć, na widok jego całego sinego brzuszka, po
raz pierwszy - i pewnie nie ostatni - poczułam, jak niewiele brakuje,
by go stracić.
Operacja była dramatycznie długa (trzy godziny umierałam ze strachu)
- znaleźli centymetrową dziurę w jelicie (to ponoć bardzo dużo, jak
na takiego małego człowieka), założyli stomię (na dwa miesiące), Mały
bardzo dzielnie wszystko zniósł. Za chwilę jadę go zobaczyć.
Niewiele więcej wiem o jego stanie (wylewy II stopnia do mózgu - to
na pewno), staram się skupiać na tym, co w danej chwili daje nam
najbardziej popalić - wcześniej płuca, teraz jelita. Aż się boję
myśleć, co będzie dalej...
Do tego dochodzą dylematy jak tu być w dwóch miejscach jednocześnie -
wczoraj Młodszy szykował się do operacji, Starszy miał dzień matki w
przedszkolu. Za namową pani doktor wybrałam przedszkole, bo chyba
Starszakowi serce by pękło, gdyby po dwóch miesiącach szpitalnej
rozłąki, mnie tam zabrakło.
Jedyny plus całej sytuacji - sama czuję się świetnie, dwa miesiące
leżenia na szczęście nie dały się we znaki, bolą mnie tylko
przeforsowane mięśnie i kręgosłup.
Dziękuję Wam za wsparcie, mam nadzieję, że jeszcze nie raz, nie dwa
będziemy z niego korzystać - bo to będzie oznaczało, że Filip
dzielnie walczy o każdy kolejny dzień swojego życia.
Gosia