amoebish
22.09.16, 12:47
Mój problem wygląda mniej więcej tak:
Zdecydowałam się na klasę pre-IB ze względu na możliwość opóźnienia wyboru rozszerzeń. Może i brzmi to głupio, ale byłam zdesperowana. Jednak jakiś czas temu doszłam do wniosku, że chcę robić coś związanego z moją pierwszą miłością - matematyką i fizyką, a nie z biologią i chemią, którymi zainteresowałam się dużo później.
Jeśli chodzi o sam program IB, niezbyt mi się on podoba. Denerwuje mnie "światowe" podejście nauczycieli i to, co czeka mnie od przyszłego roku. Mam wrażenie, że to takie pozbawienie się resztek dzieciństwa. A przecież i tak nie zostało mi aż tak dużo czasu przed wyjazdem na studia.
Poza tym, nie mogę znieść lekcji angielskiego tutaj, a mam ich aż 6 w tygodniu. Zrobiłam CAE, a w tym roku mam zamiar podejść do CPE i naprawdę nic mi nie dają lekcje w szkole.
Kiedyś chciałam wyjechać, właściwie był to bardzo długi okres, ale doszłam do wniosku, że za bardzo kocham mój kraj, żeby opuszczać go już niedługo i zaciągać dług, który będę musiała spłacać latami, tylko dla satysfakcji ze studiowania za granicą. Jak najbardziej chciałabym podróżować i mam cichą nadzieję, że moja przyszła praca mi na to pozwoli.
Pytanie brzmi: czy warto się przemęczyć? Nauka zawsze przychodziła mi dość łatwo, ale tu chodzi głównie o klasę, organizację dnia i nawał niepotrzebnych przedmiotów. Słyszałam jednak sporo pochlebnych opinii o tej maturze, o tym, że przeliczniki punktowe są korzystne itd.
Co myślicie? Moi rodzice twierdzą, że będą mnie wspierać cokolwiek zrobię, ale nie mogę pozbyć się wrażenja, że chcieliby, żebym została, gdzie jestem.