na.rozdrozu
21.03.14, 09:58
Muszę się wypisać i albo mnie opieprzcie, albo wesprzyjcie... Potrzebuję oceny, krytyki, czegokolwiek...Jest mi cholernie smutno, przykro i dotarłam chyba do ściany w tym związku.
Jesteśmy ze sobą 1,5 roku, związek na odległość, ale staramy się widywać w weekendy, czasami ja do niego mogę przyjechać na dłużej (tak jak teraz). Już nie tacy bardzo młodzi - oboje dobrze po 30-tce.
Wczoraj mi się oświadczył. Kiedy wychodził rano do pracy zapytał czy zjemy kolację na mieście, powiedziałam, że lepiej nie - bo dopiero co wróciliśmy z krótkich wakacji, które siłą rzeczy generują wydatki i tam codziennie mieliśmy przytulne knajpki, restauracyjki, więc czas trochę przyoszczędzić (tym bardziej, że na dziś (piątek) już byliśmy umówieni do knajpki ze znajomymi). Powiedział ok i wyszedł.
Wrócił wieczorem na przygotowaną przeze mnie kolację, po kolacji chciał się przejść. No to poszliśmy na rundkę po dzielnicy. Nic spektakularnego, obok mały park, ale było miło - pachniało wiosną, kwitły drzewa. Usiedliśmy na ławeczce i zaczęliśmy gadać. On po raz pierwszy sam z siebie zaczął mówić o różnicach między nami (jesteśmy totalnie różni, że ja kilkakrotnie chciałam się już rozstać - słynna różnica charakterów:)), ale że jest ze mną naprawdę szczęśliwy. Ok - pomyślałam, może wreszcie on zrozumie to czego ja potrzebuję i nauczy się ze mną rozmawiać. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę i do domu.
W mieszkaniu - wynajmowana, nie lubiana przez niego kawalerka, z gołą żarówką, na kanapie, gdy ja półleżałam i beztrosko o czymś rozmawialiśmy - nagle on zapytał czy wyjdę za niego za mąż? Pomyślałam, że to żart, więc zapytałam niby z oburzeniem - to są oświadczyny? a gdzie pierścionek, kwiaty i orkiestra? On na to, że myślał żeby mnie zaprosić na kolację (stąd ta propozycja rano), ale że ja nie chciałam (A SKĄD JA MIAŁAM WIDZIEĆ, ŻE TO KOLACJA ZARĘCZYNOWA???), potem, że na spacerze, ale nie wyszło (DLACZEGO??), a wcześniej na wyjeździe też nie było okazji (?????) Zrobiło mi się tak cholernie przykro, że takie na odwal było to pytanie i tak bylejakie te oświadczyny, że nawet nie umie zorganizować czegoś takiego, żebym ja się poczuła chociaż troszkę wyjątkowo. Wie, że lubię symbole. Powiedziałam, że nie mogę mu dać odpowiedzi.
Wstałam z kanapy, on też. Podszedł do swojego płaszcza, wrócił, powiedział, że chce żebym ja wiedziała jak jestem dla niego ważna i ... dał mi pierścionek. Żebym go nosiła jeśli chcę (niekoniecznie w ramach zaręczyn). Brzydki. Z niebieskim oczkiem, bardzo skromny, z białego złota.
Oddałam mu go, powiedziałam, że nie jestem gotowa i nie tak sobie wyobrażałam taką chwilę, a co do pierścionka to ponieważ nie noszę żadnych - nosić będę tylko ten jedyny. A ten taki nie jest.
Końcówka wieczoru - każde czytało swoją książkę.
Dziś rano przed jego pracą - chciałam go podpytać, zrozumieć - dlaczego wybrał tak beznadziejny sposób na oświadczyny, skąd ten pierścionek. Okazało się, że pierścionek kupił już rok temu, a do tej pory nie udawało mu się oświadczyć. Naprawdę nie rozumiem!! Przez ten rok byliśmy na co najmniej 10-ciu różnych wyjazdach, w cholernie romantycznych miejscach. Nawet w tym mieście - u niego, są miejsca, z którymi wiążą się nasze romantyczne chwile. Dlaczego nie tam? Tylko pod łysą żarówką, w bylejakiej pozie na kanapie, w czwartek po domowej kolacji????
Chyba go nie kocham, chyba jednak czas się rozstać. Więc jednak zostanę starą panną (już nią jestem), ale jest mi tak strasznie przykro - wszystko to było takie beznadziejne... To przecież w tym osiedlowym parku - pod ukwieconym drzewek mirabelek, pod gwiazdami byłoby na milion razy lepiej.
Opieprzcie mnie...