marcjanna26
28.01.23, 23:41
Leci nam teraz 7 rok związku. Mieszkamy razem od dawna. Ja 28 lat, on 35. Kiedy się poznaliśmy, to mówił, że ślub nigdy to za bardzo nie interesował, ale odkąd jesteśmy razem, to nagle chciałby poczuć, że jestem jego na zawsze. Twierdził, że przekonałam go do ślubu. Po kilku miesiącach znajomości pytał mnie o rozmiar palca... Potem temat ucichł. Ja nie miałam parcia, bo wydawało mi się to naturalne, że teraz się poznajemy, mieszkamy razem i za jakiś czas on mi się oświadczy. Może za rok? Może za dwa lata? Zaznaczę, że partner od początku wie, jakie mam nastawienie do ślubu. Wie również, że bardzo ważne jest dla mnie zostanie matką, a nie wyobrażam sobie mieć dziecka bez ślubu. Jestem z rodziny, gdzie ojciec obiecywał mojej mamie ślub, bezpieczeństwo i opiekę, a nigdy się nie oświadczył, zostawił nas i nawet nie płacił alimentów.
Przez długi czas temat albo nie istniał, albo istniał na zasadzie "kiedyś weźmiemy ślub". Po 3 latach pierwszy raz nieco bardziej emocjonalnie podpytałam o jego plany. Nie chciałam naciskać, zawsze zewsząd słyszałam rady, że nie wolno tego robić. Odpowiedział mi, że tylko go zniechęcam takim pytaniem, a oświadczyny "nastąpią kiedyś". Temat znowu umarł śmiercią naturalną. Po jakimś czasie zauważyłam, że jak wspominam o rzeczach związanych ze ślubem albo zaręczynami w neutralny sposób, to on nawet nie chce o tym rozmawiać. Gdy gdzieś w telewizji był program o ślubach i zadałam mu jakieś pytanie typu "a ty byś chciał mieć ślub tutaj czy w swoim mieście rodzinnym?" (mieszkamy w innym mieście niż jego rodzinne), to zawsze mówił "nie myślałem o tym". Tak samo miejsce oświadczyn, kwestia ślubu kościelnego czy świadków - o niczym "nie myślał". I jasne, nie popadałabym w przesadną panikę, że faceta może nie obchodzić krój mojej sukni, nie fantazjuje o wyglądzie tortu czy nie zastanawia się nad kolorem kwiatów w bukiecie. Ale wychodzi na to, że on nie zadaje sobie żadnych pytań o własny ślub albo o zaręczyny. Kiedy sobie to uświadomiłam, to zapytałam wprost czego chce. Poszliśmy na terapię dla par. Tam mieliśmy napisać na kartkach swoje plany na przyszłość. Napisał, że dzieci, ślub... Upokoiło mnie to... na rok. Po roku powiedział, ze pomyśli nad ślubem jak ja poprawię się i będę mniej pracować, lepiej dbać o dom, będę bardziej dojrzała. Miałam poczucie, że cała ta lista dotyczy rzeczy, ktore poprawiłam. Jak się poznaliśmy, to byłam może mniej dojrzała niż on. Dlaczego? No kurczę, byłam dużo młodsza. Miałam wrażenie, że wymyślił to sobie, żeby odwlec oświadczyny w czasie. Jakiś czas później powiedział, ze musimy jechać na wakacje, bo musi mieć gdzie mi się oświadczyć. Byłam przeszczęśliwa. Ostatecznie stwierdził, że nie pojedziemy, bo on nie ma pieniędzy (chciałam zapłacić za całość, ale nie chciał). Temat umarł ponownie. Za jakiś czas już wybuchnęłam. Zaczęłam płakać. Po prostu nie czuję się bezpiecznie, nie czuję się szanowana. Nie chcę być "dziewczyną". Powiedział mi, że jego ślub nie interesuje, ale może go wziąć dla mnie... kiedyś. Dlaczego dopiero po tylu latach mi to powiedział? Zapytałam, że przecież halo, co z deklaracją ślubu na wakacjach? Powiedział, że tak rzucił, bo czuł presję z mojej strony.
Podsumowując: on nie chce ślubu, może z łaski weźmie, bo ja chce. Albo i nie weźmie. Wszystko, co jest dla mnie ważne i zapewniał, że dla niego tez, już może dla mnie nie istnieć. Nigdy nie stanę gdzieś na plaży i nie będę ta wybraną, której ktoś się oświadczyny z wielkiej miłości, mając w oczach łzy, radość, potrzebę oświadczyn. Nie pójdę raczej nigdy do ślubu pozostając z tym człowiekiem, którego kocham. Wszystkie te rzeczy mnie prawdopodobnie z nim ominą. Oświadczyny, radość mojej rodziny, wybieranie sukni, ceremonia, tance na weselu... Ominie mnie tez prawne bezpieczeństwo, pewność dziedziczenia, pewność wspólnej reprezentacji przed państwem. Ominie mnie sam fakt społecznie bycia zoną. Ktoś może powiedzieć "to tylko papier, po co ci to?". No jak widać dla mnie po coś. Rozumiem, że są kobiety, które fatalnie czują się ze ślubem, z byciem żoną. Mam taką ciotkę. Jej małżeństwo kojarzy się z klatką. Ma 50 lat i jest dumna z tego, że nigdy nie wzięła slubu. I tak jak rozumiem, ze są takie kobiety, tak zrozumcie mnie, że są takie, które bycie zoną dopełnia... I co ja mam zrobić? Mam porzucić związek, bo chce ślubu? Co z dziećmi w tym wszystkim? Jest mi z każdym dniem coraz trudniej.