maadzik3
26.03.07, 21:15
Zastanawiałam się kiedyś nad problemem baardzo kontrowersyjnym. Napiszę o co
mi chodzi i proszę o Wasze wątpliwości (albo ich brak), stanowisko... Nie mam
gotowej odpowiedzi, za to mam pytanie, jako się rzekło dość kontrowersyjne,
ale myślę że z Wami mogę się tymi wątpliwościami podzielić.
Otóż pytanie brzmi: czy w pewnych, bardzo szczególnych okolicznościach,
niepoddanie się aborcji/ odmowa jej wykonania mogłoby być grzechem?
Brzmi idiotycznie, a oto historia która legła u źródła moich rozważań. W
mieście B. pewna młoda kobieta była leczona za pomocą chemioterapii ze
złośliwego i dość zaawansowanego guza mózgu. Miała szanse (nie wiem jakie) na
wyleczenie. W trakcie terapii zaszła w ciążę. Okoliczności nie znam (tzn. nie
wiem czy zawiodła antykoncepcja czy nie wzięła pod uwagę możliwości
zapłodnienia która na tych lekach powinna być dość teoretyczna). Lekarz
prowadzący terapię odmówił dalszego podawania leków, niezwykle teratogennych.
Ciąża nie została przerwana (nie wiem czy była to decyzja pacjentki czy - jak
słyszałam ale nie mam pewności - odmowa lekarza), kobieta zmarła na guza mózgu
w 5 czy 6 miesiącu ciąży. Oczywiście dziecko zmarło z nią. Był to mniej więcej
przewidywany rozwój wydarzeń wg lekarzy (tzn. mieli właściwie pewność że umrze
w ciąży wobec zaprzestania terapii była tylko kwestia kiedy). Bardzo smutna
historia. Ciągu dalszego (sądowego) o ile wiem nie było.
Na kanwie tej historii nasunęła mi się powyżej wskazana z pozoru absurdalna
wątpliwość. Ale czy absurdalna? Piąte przykazanie mówi "nie zabijaj". Obejmuje
również kobiety w ciąży. Rozumiem podjęcie ryzyka dla swego zdrowia a nawet
życia jeśli jest to świadoma decyzja matki podjęta z miłości do dziecka lub/ i
głębokiego przekonania że przerwanie ciąży jest ciężkim grzechem przeciwko
piątemu przykazaniu. Jednak mówiąc "podjęcie ryzyka" mam na myśli sytuację
która może choć nie musi prowadzić do utraty zdrowia/ życia przez kobietę i
jednocześnie daje szanse (a czasem prawie pewność) że dziecko przyjdzie na
świat żywe. Jednym słowem raczej mało prawdopodobne jest stracenie życia przez
oboje. A co w sytuacji kiedy wszelka wiedza i przewidywania medyczne wskazują
- jak w opisanej sytuacji - na to że matka umrze w trakcie ciąży a tym samym
ani ona ani dziecko nie przeżyją. Zatem życie stracą dwie osoby podczas gdy
przerwanie ciąży oznaczałoby możliwość ratowania jednego. Czy nie decydując
się w takiej sytuacji na aborcję bronimy życia czy też wykraczamy przeciw
niemu w imię własnej pychy (taka jestem zasadnicza, niezłomna,
bezkompromisowa), ideologii, strachu (przed myślą że może była szansa choć
nikt jej nie dawał). Czego w takiej chwili oczekiwałby od nas Bóg?
Bezkompromisowości w obronie życia które się zaczęło choćby przyszło stracić
dwa czy zmniejszenia kosztów za cenę bólu, redefinicji pojęć, wiecznej
niepewności. Nie wiem. Nie do końca. A jak Wy sądzicie?