jogo2
08.05.08, 14:07
Witam,
Sama pracuję, jakkolwiek w domu, ale i tak część moich obowiązków muszę
delegować na tzw. "ciocię". Ponieważ właśnie sobie uświadomiłam, jak wiele mi
w ten sposób umyka i ile mogłabym zaobserwować i zrobić gdyby nie to, dochodzę
do wniosku, że rola rodzica w wychowaniu dziecka jest nie do przecenienia.
Poszłam zapisać syna na wszelki wypadek do "zerówki" w szkole i dochodzę do
wniosku, zresztą obserwując także zachowanie dzieci na moim podwórku, że
doszło do strasznego schamienia języka i obyczajów u dzieci.
Moim zdaniem, na szeroką skalę dzieje się tak z tego powodu, że oboje rodzice
pracują i ich nie ma w domu.
Z drugiej strony był taki plakat: zdjęcie rodziny, ostrość ustawiona na matkę
- podpis: jestem mamą - oto moja kariera. Pani wprawdzie rysy regularne ale
bez makijażu, fryzjera, przedwcześnie postarzała, reszta tej rodziny w jakichś
niefotogenicznych pozach i wyrazach twarzy ujęta.
Tak sobie pomyślałam: kobieta idąca do pracy, do której musi się jakoś ubrać,
mająca swoje pieniądze - taki plakat jej nie przekona, wręcz odstręczy.
Moim zdaniem, dużo kobiet nie dlatego idzie do pracy, bo MUSI, tylko nie umie,
nie lubi i nie chce zajmować się domem, gotować, sprzątać.
Jeżeli się mylę, to skąd bierze się tyle wulgarności w języku i w zachowaniu
wśród dzieci szkolnych (własne obserwacje + to co opisuje GW).
Ja zamierzam posłać dziecko do szkoły prywatnej. Ale tak robi tylko mniejszość.
Czy Waszym zdaniem powrót rodzica do domu jest istotny, realny, dojdzie do
skutku, a schamienie jest przejściową fazą dorastania, lub nastąpi
rozwarstwienie: prywatna (czytaj: dobra) szkoła - w miarę dobra atmosfera -
lepsza pozycja zawodowa i tzw. middle class stanowiąca sferę w miarę wolną od
chamstwa i upadku obyczajów.
Przepraszam za chatyczność i wielowątkowość przemyśleń, ale nie mam za bardzo
czasu rozwijać tych dwóch tematów, myślę, że czytający się zorientują w miarę,
o co mi chodzi. Chodzi mi o to, że nawet jak oboje rodzice pracują to też się
dzielą na takich, którzy albo nie umieją i im nie zależy, albo na takich,
którym jednak zależy i z pomocą szkoły takiej, która też nie jest instytucją
bezradną pozwalającą na to, żeby w niej rządził przeklinający osiłek
obmacujący koleżanki, jakoś to idzie - to wychowanie dziecka. Aczkolwiek moim
zdaniem, żal jest tego czasu niespędzonego z dzieckiem. Jak w tym kontekście
interpretujecie syndrom: zmęczenia matki przebywającej bez ustanku w
towarzystwie tylko swoich dzieci (nie mówię o matce maluchów do lat 3 -
wiadomo, że jest zmęczona).