verdana
30.09.08, 17:30
Mnie rzadko co rusza, ale dzis cała sie trzesę. Jechałam autobusem,
ze mna klasa 8-9 latkow. Jeden z chłopców połozył nogi na siedzeniu
naprzeciwko. Podleciała mloda nauczycielka i nie mówiąc ani
słowa "zdejm nogi", czy cos takiego, z calej siły uderzyla go parę
razy po nogach, zerwała czapke i pociagnęła za wlosy. To wszystko
z wyrazem furii na twarzy. Najpierw pomyslalam, ze to matka - tez
fatalnie, ale jeszcze nie tragicznie, moze mówila juz setki razy i
ją "przerwało". Potem stupor mi minął, podchodzę do dziewczyny i
pytam "czy pani jest nauczycielka tej klasy?" - a ona z uroczym
usmiechem mówi, ze tak.
Wtedy coś we mnie pekło. Rozdarłam się na cały autobus, tak aby
dzieci słyszaly, ze to skandal, że nie ma prawa bic dzieci itd. Nie
zareagowala.
Podeszłam jeszcze do chłopaczka i powiedziałam, zeby powtorzyl
mamie, co się stało, ze nauczycielka nie ma prawa go bic, czego by
nie zrobił.
Mam moralnego kaca. Trzeba bylo zapytac o numer szkoly, ale dzieci
byly wystraszone i pewnie i tak by mi nie odpowiedzialy. mam tylko
nadzieje, ze powtorza w domu, co się działo. No, chyba ze
nauczycielka jest matką tego chłopczyka, to dzieciak ma
przechlapane.
No, po prostu sama nie wierzę w to, co widziałam. I jak tu
podtrzymywać autorytet doroslych...