i.gosia
06.10.08, 19:29
Witam wszystkie aniołkowe mamusie.
Ogromny ból, płacz, jeden wielki krzyk, zastrzyki na uspokojenie,
niedowierzanie, alienacja, nadzieja, że to tylko zły sen, żal,
złość, pytanie dlaczego, które wciąż pozostaje bez echa?
Mój synek urodził się w 36tc i 5dni. Miał na imię Igorek, ważył
3,200, 56 cm i 9pkt. Na początku wszystko było dobrze, po paru
godzinach moja kruszynka zaczęła sinieć i mieć problemy z
oddychaniem. Niepokój i zmęczenie po długim porodzie to jedyne co
czułam. Robert był cały czas przy mnie, a pźniej przy dziecku i na
bierząco mnie o wszystkim informował. Lekarze nie wiedzieli co jest
naszej iskierce, poinformowali, że być może będzie potrzeba
przewieść dziecko do Koszalina, bo tu nie ma odpowiedniego sprzętu.
zaczęłam się denerwować, ale lekarze uspokajali, że stan się
stabilizuje. Z samego rana przyszedł do mnie pediatra i powiedział,
że wszystko będzie dobrze, że już po strachu, że to zdrowy silny
chłop. Proszę się przygotować, niedługo będziemy karmić. Jaka ulga,
jaka radość mnie ogarnęła byłam taka szczęśliwa...
Po jakimś czasie słysze głosy na korytarzu, domyśliłam się, że mwią
o moim Igorku, wstałam poszłam mój synek leżał w inkubatorze, a przy
nim był Robert nie rozumiałam co się dzieje, przecież to zdrowy
chłop, ja mam go nakarmić, dlaczego on tam leży i jest podłączony do
jakiejś aparatury...Podeszłam mój synek cichutko płakał, był taki
smutny, spojrzał na mnie miał takie śliczne oczy...Od razu go
pokochałam był cudowny, piękny podobny do taty. Później wszystko
potoczyło się w błyskawicznym tempie, dziecko zabrali do Koszalina,
ale nie zdołali go uratować.żył 25 godzin. Ja nie mogłam uwierzyć,
że moj synek nie żyje, to było takie nierealne i tak strasznie boli.
Do dziś nie wiem dlaczego igorek umarł sekcja zwłok nic nie
wykazała, czekamy na wynik badań histopatologicznych, może one coś
nam powiedzą.
Pamiętam jak jechałam do szpitala, była noc, godz 3.30 odeszły mi
wody, byłam taka szczęśliwa, wszystkich w koło ogarnęło przerażenie,
zaczęli panikować, ja się cieszyłam, cieszyłam się, że niedługo moj
syneczek będzie ze mną w domku,że będe mogła go przytulać, czytać mu
bajeczki, mówić do niego, patrzeć ja się uśmiecha, jak rośnie. Nie
mogłam się doczekać, az zacznie ssać moją pierś, tak często
wyobrażałam sobie jakie to uczucie... Teraz tylko pustka i
cierpienie mi zostało, moje życie w jednej chwili straciło sens.
Próbuje sobie to wszystko jakoś poukładać, wytłumaczyć, zrozumieć,
ale nie potrafię, mam tak wiele żalu do losu, że mnie tak okrutnie
potraktował i znowu to pytanie dlaczego?
Nie mogę sobie darować, że tak mało czasu spędziłam z moim
dzieckiem, że nie było mnie z nim kiedy mnie potrzebował, myślałam,
że jeszcze całe życie przed nami, Boże on zmarł tak nagle, nie było
żadnych niepokojących symptomów..
Z dnia na dzień jest coraz gorzej, staram się nie uzewnętrzniać, ale
czuje, że popadam w coraz większą apatię.Odsuwam się. Przy bliskich
udaje silną, ale kiedy tylko zostaje sama pogrążam się w rozpaczy.
Lubię te swoje samotne chwile, one choć na moment dają ukojenie i
siły by znów moć przy bliskich włożyć maskę...nie zniosłabym ich
smutnych twarzy, pocieszenia współczucia, oni myślą, że rozumieją,
że potrafią sobie wyobrazić co ja czuje, ale to nieprawda ten, kto
tego niedoświadczył, nie jest wstanie sobie tego wyobrazić, bo ten
ból jest niewyobrażalny...
Dlatego postanowiłam podzielić się z wami moim bólem, bo wy to
przeżyłyście i jesteście mi bardzo bliscy, bo los obszedł się z wami
i waszymi aniołkami równie okrótnie jak z nami...