luxnordynka
05.10.08, 17:14
Jola na wielodzietnych.net zamiescila taki artykul, przeczytajcie prosze,
skomentujcie, co sadzicie?
HE INDEPENDENT
Najnowsza moda na wielodzietność może świadczyć o egoizmie rodziców i
krzywdzić dzieci.
Kiedy przeczytałam o Helenie Morrissey, ambitnej londyńskiej businesswoman,
która właśnie urodziła ósme dziecko, powróciło wspomnienie z mojego
dzieciństwa. Był koniec lipca, dawno temu. Jechaliśmy z braćmi samochodem
rodziców na wakacje do domku na plaży na amerykańskim Wschodnim Wybrzeżu,
gdzie dorastałam. Byliśmy już w połowie drogi, kiedy ktoś z nas, chyba moja
matka, powiedziała: - O Boże, zapomnieliśmy Richarda.
Richard, piąty z siedmiorga dzieci, był największym z nas rozrabiaką i bawił
się w swoim pokoju, kiedy pakowaliśmy samochód. Rodzice mieli tyle na głowie
(dzieci, walizki, jedzenie), że o nim zapomnieli.
Na naszym zielonym przedmieściu w New Jersey, nasza rodzina była jedną z
najmniej licznych. Kulturowa i religijna tradycja nakazywała mieć bardzo dużo
dzieci. Moje najlepsze przyjaciółki pochodziły z irlandzkich rodzin, w których
było po 10-12 rodzeństwa. Mieszkali w ogromnych, chaotycznych domostwach.
Ojcowie jeździli do pracy do Nowego Jorku, matki bywały w podmiejskich klubach
i popijały martini. Dzieci biegały samopas. Matki nie były w stanie nawet
fizycznie, a co dopiero emocjonalnie nad nimi zapanować. Im większa rodzina,
tym więcej wszy i zasmarkanych nosów. Któregoś lata złamałam w jednym z tych
domów nogę, popchnięta przez sąsiada. Matki nie było w domu tego popołudnia -
po karetkę zadzwoniła kucharka.
Mój ojciec był Włochem, więc rodzice byli bardziej troskliwi i surowi. Co
niedziela chodziliśmy na mszę, co wieczór wspólnie jedliśmy kolację. Mieliśmy
szczęście. Uczyliśmy się muzyki, tańca, śpiewu, pływania, mieliśmy wakacje i
piękne ubrania. Rodzice bardzo się kochali, nie byli uzależnieni od alkoholu i
mieli zasady. Ojciec umarł w 1995 roku. Oboje byli przemiłymi ludźmi, mama
nadal jest. Mimo to, życie w wielodzietnej rodzinie było ciężkie. Choć rodzice
bardzo się starali (ojciec czytywał mi Doktora Seussa, matka była
harcmistrzynią), każde z nas, dzieci, cierpiało w taki, czy inny sposób.
Nigdy ich nie obwiniam, bo naprawdę robili wszystko, co w ich mocy. Ojciec,
profesor, który poświęcił życie pracy z dziećmi z getta, był wyczerpany
harówką na kilku etatach, którą zarabiał na dobre życie dla nas wszystkich.
Matka należała do pokolenia, które odmawiało korzystania z nianiek. Urodziła
pierwsze dziecko w wieku 24 lat, a ostatnie - mnie - w wieku 42.
Kiedy miała 30 lat, była już matką czwórki. Pamięta, że kiedyś zostawiła moją
trzyletnią siostrę samą w domu z dwójką niemowląt, żeby pobiec do sklepu po
mleko. Kiedy wyszła na ulicę odwróciła się i zobaczyła siostrę łkającą w
oknie. Wróciła najszybciej, jak mogła, ale często powtarzała: "Co miałam
zrobić? Byłam sama i musiałam kupić mleko." Jednak siostra pamięta ten dzień
do dziś.
Choć matka znajdowała czas, żeby czule nas pielęgnować, kiedy chorowaliśmy na
ospę albo odrę, nietrudno sobie wyobrazić, jak była zmęczona pod koniec dnia.
"Idź i poczytaj książkę, kochanie" mawiała łagodnie, kiedy wieczorami
próbowałam wdrapać się jej na kolana. Czytając gazetę miała jedyne pięć minut
dla siebie.
Jak się często zdarza w dużych rodzinach, także w mojej dochodziło do
tragedii, które pozostawiły trwały ślad. Jeden z braci stracił oko, bawiąc się
z dziećmi w ogrodzie. Inny urodził się z guzem mózgu. Siostra umarła na
zapalenie opon mózgowych w wieku dziewięciu miesięcy. Moja załamana matka,
która mówi, że ten dzień był najsmutniejszy w całym jej życiu, nie mogła sobie
nawet pozwolić na żałobę. - Inne dzieci mnie potrzebowały - mówi ze smutkiem.
W mojej rodzinie rywalizacja między rodzeństwem nie ustała do dziś. Wszyscy
konkurowaliśmy o niepodzielną uwagę rodziców. Bracia rozrabiali, a ja
oddaliłam się i pogrążyłam w marzeniach. Richard umarł młodo. Nazywał siebie i
innego brata, Joego, Straconymi Chłopcami.
Jego krótkie życie pełne było tragedii, uzależnień, nieszczęść, w końcu zabił
go niezdiagnozowany rak płuc.
- Byli dobrymi rodzicami. Chodziliśmy do najlepszych szkół. W wieku 14 lat
miałem własny motocykl. Ale nie pamiętam, żeby kiedykolwiek naprawdę ze mną
rozmawiali. To nie ich wina, byli zmęczeni - powiedział mi pewnego razu.
Trudno się dziwić, że i ja, i moja siostra mamy tylko po jednym dziecku.
Podjęłam taką decyzję na długo, zanim zostałam matką.
- Znam siebie i wiem, ile mogę na siebie wziąć - mówiłam. Właśnie dlatego nowe
zjawisko "supermatki" mnie szokuje. Te samice alfa, które chcą trójki,
czwórki, piątki, albo więcej dzieci i oczekują, że wskoczą w ciasne dżinsy
trzy tygodnie po porodzie, jak Angelina Jolie. I wszystkie mają mężów
bankierów, dzięki czemu, jak sądzę, mogą folgować swoim zachciankom.
W pewnym sensie rozumiem ich egoizm. Ciąża i poród to najcudowniejsze
doświadczenie na świecie. Znam odczucie po urodzeniu dziecka - pragnienie
kolejnego - taka jest biologia.
Jednak to nowe zjawisko rodzenia na wyścigi będzie miało fatalne konsekwencje.
Nie wierzę, żeby te pozornie doskonałe kobiety, są w stanie dać tak wielu
dzieciom wystarczająco dużo miłości, zaspokoić wszystkie ich potrzeby i
wytrzymać napięcie.
Dzieci wymagają czasu, uwagi i miłości. Ale dobry rodzic musi znaleźć czas dla
siebie, nie może się stać wrakiem człowieka. Spróbujcie zorganizować położenie
do łóżka ósemki dzieci. Na porządne przeczytanie bajki trzeba 25 minut.
Godzinę zajmuje kąpiel, godzinę kolacja. Jak podołać temu osiem razy w ciągu
jednego wieczoru? Bez pomocy to niemożliwe. Czyli któreś z dzieci nie dostanie
tego, czego potrzebuje.
Mieszkam we Francji, która po Irlandii ma największy wskaźnik urodzeń w
Europie. Wiele tutejszych kobiet motywują zasiłki na dzieci i bezpłatne
państwowe żłobki i szkoły. Ale te kobiety mają też skłonność do rywalizacji i,
jak to ujęła jedna z moich przyjaciółek, "szpanowania".
Kiedy mój syn miał pół roku, lekarz zasugerował, że jeżeli chcę mieć następne
dziecko, powinnam się pośpieszyć. Popatrzyłam na niego ze zgrozą. Przeżywałam
właśnie fazę, którą wielki brytyjski psychoanalityk nazwał "pierwszymi stoma
dniami zakochiwania się". Byłam tak oczarowana moim synkiem, że nie mieściło
mi się w głowie, że można by podzielić miłość, którą go obdarzałam.
Nie jestem idealną matką. Często myślę o tym, że mój syn jest jedynakiem i
martwię się, czy to nie wpłynie na jego późniejsze życie. Popełniam mnóstwo
błędów. Być może w przyszłości zdecydujemy się z mężem na adopcję dziecka, bo
oboje spędziliśmy wiele lat pracując w strefach konfliktów zbrojnych i widok
porzuconych dzieci doprowadzał nas do rozpaczy. Jednak mój syn jest
szczęśliwy, bo jest kochany i, przede wszystkim, chciany. Nigdy nie zapomnę
dnia, kiedy mając mniej więcej osiem lat, zapytałam matkę, czy planowała mnie
urodzić. Będąc najuczciwszą osobą, jaką znam, pomyślała chwilę i powiedziała:
- To był przypadek, ale szczęśliwy. Potem przez całe lata sama siebie
nazywałam "Przypadkiem".
Mam nadzieję, że wszystkie te wyczynowe matki zastanowią się nad przyszłością
swoich sześciorga, siedmiorga albo ośmiorga dzieci. Ciąża i poród to jedno.
Wypuszczenie dziecka samopas w surowy i bezlitosny świat, to zupełnie co innego.
Janine di Giovanni